Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Reportaż ze znakiem zapytania

Wanda Pierzchlewiczowa

REPORTAŻ ZE ZNAKIEM ZAPYTANIA

Pewnego grudniowego, załóżmy, poranka 1916 roku kancelista Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu przyjął wiadomość, że Kazimiera Chełmicka z domu Kalicka, małżonka Stefana, tamże, 6. dnia miesiąca urodziła dziecko płci męskiej, któremu nadano imiona Józef Mikołaj. Zgłoszenia dokonał ojciec chłopca, przedstawiający się jako właściciel ziemski. I chociaż określenie to w owej chwili miało już raczej znaczenie tytularne niż faktyczne, nic jeszcze nie zapowiadało twardej doli, czekającej małego Józia, czwartego syna państwa Chełmickich; czekającej niebawem całą ich rodzinę wraz z dwójką młodszych dzieci, które się dopiero urodzą.

(A imieniem Józef chętnie obdarzano chłopców Chełmickich, nosi je kilku znaczących protoplastów rodu).

***

„Właściciel ziemski” rzeczywiście pochodził z Chełmickich herbu Nałęcz, familii starej, wpisanej w dzieje zasługami myśli oraz oręża, skoligaconej z Taczanowskimi, Tyszkiewiczami; zostałby, jak Pan Bóg przykazał, dziedzicem dóbr: Bzowa, może Gurowa i Zakrzewa. Przecież w kościele parafialnym Żydowa modlił się przed własną Matką Boską Gurowską, obrazem spod pędzla któregoś z kolatorów Chełmickich.

Popełniwszy wszelako mezalians został wydziedziczony i zmuszony do szukania chleba na miejskim bruku. Prowadził ponoć biuro pośrednictwa pracy („biuro ziemskie”?) w Poznaniu. Czas jednak szedł trudny, niespokojny.

***

Los nie oszczędził domowi Chełmickich ostatecznego ciosu – oboje, Stefan i Kazimiera, wcześnie umierają, zostawiając sześcioro niesamodzielnych jeszcze dzieci, w tym troje drobiazgu. Józef Mikołaj ma 5, może 6 lat, gdy matkę zabiera hiszpanka, szalejąca wówczas w całej Europie. Zamożni krewni tak konsekwentnie wymazali sieroty z pamięci, że nie pamiętali o ich istnieniu także przy przeprowadzeniu spadkowej spuścizny majątkowej. W tej sytuacji dwu starszych chłopców musiało zdobywać samodzielnie zawód, rzemieślnika. Młodszymi dziećmi, każdym osobno, miała się zająć dalsza rodzina, a Józef, on na pewno, trafił do sierocińca. Odtąd szereg lat spędził w Ochronce – tak się te domy wtedy nazywało – pod wezwaniem św. Wojciecha u Sióstr Służebniczek Maryi w Gnieźnie. Coś z tego pamiętają żyjący potomkowie Chełmickich, dziś już też ludzie niemłodzi. Z pomocą spieszą Siostry Pallotynki ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Apostolstwa Katolickiego w Gnieźnie, wyszukując w dokumentacji sprzed lat okruchy tamtej rzeczywistości.Wszystko to działo się dawno, przeszło 70 lat temu, i chociaż prawda, brzmi jak opowieść z zupełnie innej epoki.

Potem przyszła 2. światowa i zmiotła ludzi, struktury i ślady po nich.

***

Sierociniec był domem Józia przez długie lata. Siostrzeniec wspomina, że wuj chciał ponoć zostać księdzem, wszelako Elenchy z lat trzydziestych, to jest Roczniki Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Poznańskiej nie odnotowały wśród alumnów kandydata na kapłana Józefa Chełmickiego. W chwili wybuchu wojny 1939 roku skończył dwadzieścia trzy lata. Czy został zmobilizowany? W papierach po nim u sióstr znalazły się dwa zaświadczenia, dotyczące przysposobienia i służby wojskowej, z 1933 i 1934 r. Gdzie przeżył tragedię września?

Na jednej z dwu pozostałych jego fotografii typu „do legitymacji” młoda, sympatyczna twarz, jeszcze po chłopięcemu okrągła, ufne spojrzenie.

***

Do tej chwili trzymaliśmy się nielicznych faktów, obudowując je strzępkami ludzkiej pamięci, czasem domysłem.

Tak będzie dalej. Wojna, w którą wkroczył dorosły już mężczyzna, nie odsłoniła odtąd żadnej drogi Józefa. Wszyscy z jego rodzeństwa już nie żyją, korespondencję autora do najmłodszego brata przecina odpowiedź sąsiadki, że i Witold zmarł, niedawno – w maju 1993 roku. Żyjąca bratanica odpowiada, że ojciec czas okupacji przeżył w niewoli, a stryj Józef w tym czasie ich nie odwiedzał. Nie pamięta, by stryjowie pisali. Zważywszy nawet na słabe zżycie gromadki Chełmickich – wynik chowania się z dala od siebie – można przypuścić, że Józefa nie było wtedy w kraju. Znowu tylko przypuszczenie. Próbowano szukać jego podobizny na fotografiach z uroczystości weselnej jedynej siostry, Ireny, wydanej za mąż w Poznaniu lat wojny. Dom, gdzie mogły pozostać (przyjął niegdyś małą, osieroconą dziewczynkę i wychował jako przybraną córkę), stale zamknięty; ostatnia mieszkanka leczy się w szpitalu i nie wolno obecnie zakłócać jej spokoju. Mówiło się w rodzinie, wydaje się synowi Ireny, że wuj Józef został kiedyś postrzelony – przez kogo i gdzie by to było? – nie wie, nie pamięta, nie może w ogóle zaręczyć, czy zdarzyło się tak naprawdę. Jeżeli zaś tak, to chyba kula przeszła przez płuca, słabe – twierdzi – od czasu ubogiego dzieciństwa. Bratanica Józefa podejrzewa, że anegdota rodzinna myli w tym szczególnie stryja z nią samą, która faktycznie u schyłku wojny odniosła ranę płuc. Ano, mogło być i tak. Z uwagi wszelako na wypadki, które niebawem nastąpią, nie należy wykluczyć wśród wachlarza ewentualności wojennego etapu partyzanckiego u potomka rodu o patriotycznych tradycjach oręża.

***

Już w roku 1945 Józef pojawia się w Gnieźnie. Chce się zameldować przy rodzinie, u państwa Taczanowskich, ale jakoś do tego nie dochodzi. Występuje w mundurze, takim go zawsze z tamtych dni pamięta, jak przez mgłę, siostrzeniec. Takiego prezentuje następna istniejąca fotografia, podpisana na brzeżku „w. (czyli wuj) Józef”. To już inna twarz – szczupła, poważna, o zaostrzonych rysach. Mundur wojskowy – typowy battle-dress, ciemna koszula i krawat, bez dystynkcji. (Czyżby mógł stanowić poszlakę do kolejnych przypuszczeń – cofając czas – że Chełmicki walczył w wojskach alianckich na Zachodzie? Dotychczas nie potwierdził tego żaden dokument). Fotografia miała służyć dla przyszłego zakładu pracy Józefa. Po odmoczeniu warstwy kleju i dolepionego papieru na odwrocie pokazuje się napis ołówkiem: Józef Chełmicki urodzony… w…” i niżej odcisk pieczęci podłużnej instytucji zatrudnienia: Wojewódzki Urząd Ziemski. Łatwo odczytać również wypukły napis stempla „Ubezpieczalnia Społeczna w Poznaniu”. Ale nie uprzedzajmy faktów.

***

Do Poznania właśnie wiodą dalsze tropy.

Biuro Ewidencji Ludności po wniesieniu opłaty skarbowej i potwierdzeniu intencji petenta ujawnia dwa kolejne zameldowania Józefa: przy ul. Garbary 5. (m.) 12. (może 5/2?) z 12 listopada 1945 i krótko potem, już 1. lutego 1946 roku następnie przy ul. wówczas Krętej 7. m. 5., obecnie Nowowiejskiego 27. Pod tym adresem mieszkać będzie do chwili śmierci. A niewiele mu już czasu zostało na tej ziemi, raz pozwolimy sobie wybiec w przód – tylko trzy lata.

Tak zwanym głównym lokatorem mieszkania był, według informacji książki meldunkowej, Bogdan Jan Chełmicki, starszy brat Józefa. Odtąd więc bohater reportażu zamieszka przy bezdzietnej rodzinie swoich braterstwa, obojga dziś nieżyjących. Zachodzono kilkakrotnie do domu przy ul. Nowowiejskiego, w nadziei spotkania starszych ludzi, którzy mogliby pamiętać wydarzenia sprzed pół wieku. Pani sąsiadka Chełmickich w tym samym mieszkaniu pod nr 5, wprowadziła się tam niestety dopiero w 1950 r., gdy Józef już nie żył, i nigdy o nim starszy brat nie wspominał. Wtedy umiano już milczeć, by sobie dodatkowej biedy nie napytać. A wydaje się nie bez podstaw, że Bogdanowi już samo nazwisko przysparzało kłopotu.

W ten to sposób jeszcze raz bezowocne okazało się dotarcie do osoby, która mogła coś wiedzieć.

***

Znajdzie Józef pracę w Wojewódzkim Urzędzie Ziemskim w Poznaniu przy placu Wolności. Warto by się przyjrzeć bliżej temu nie istniejącemu już urzędowi, niestety, w miejscowym Archiwum Państwowym brak wszelkich po temu materiałów. Skądinąd wiadomo, że tu szukało azylu i zajęcia wysadzone ze swego ziemiaństwo. Wiadomo również, że instytucja zatrudniała w roku 1945 członków Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Ochotniczej „Warta” (z szeregów Poznańskiego Okręgu AK), których dotknęła fala aresztowań w grudniu. No tak, ale Józef podjął pracę prawdopodobnie później, dopiero w 1946 roku. Czy był tutaj bezpieczny? Jakie obowiązki mu powierzono? Czy w ogóle czuł się dobrze? Siostrzeniec pamięta, że wuj skarżył się, bo ciężko mu się w Poznaniu oddycha, powinien mieszkać w Szwajcarii. I te słowa trzeba zapewne rozumieć dosłownie, nie metaforycznie; choć może i było coś na rzeczy w tym drugim, przenośnym znaczeniu wypowiedzi. Nie wiadomo, czy nadal paradował w battle-dress’ie i czy tym komuś nie podpadł. W powodzi pytań jedno stwierdzenie wydaje się pewne: nie było wówczas pogody dla takich Józefów pod ojczystym niebem. Jeszcze bratanica, wówczas młoda dziewczyna, wspomni, że ze stryjem odwiedziła kiedyś imieninowo ciocię Irenę, jego siostrę. Mógł to być przypuszczalnie rok 1946 lub 1947, bo już w roku następnym…

***

1948-mym, 14. grudnia, znajdziemy Józefa Chełmickiego w Zakładzie Karnym we Wronkach, ujętego „za nielegalne przekroczenie granicy” i dowiezionego z więzienia w Międzyrzeczu.

O tym fakcie i innych szczegółach informuje Księga I. Główna Więźniów Śledczych 1948/49 Wronki na karcie… pod nr. bieżącym… W odpowiednich rubrykach zapisano znane nam już, wraz ze źle czytelnym adresem, dane personalne więźnia, określonego nieco staromodnie jako biuralista. Oskarża go Wojskowa Prokuratura Rejon. w Poznaniu dnia… 1948 r. pod nr akt…; zamiast wymiaru kary figuruje jedynie oznaczenie „t.a.” (tymczasowo aresztowany?), bo – Chełmicki rozprawy sądowej już nie doczekał. W odpowiedniej rubryce pod „śmierć naturalna” wpisano, że zmarł w szpitalu więziennym 3. kwietnia 1949 roku. (Pomilczmy chwilę. Jak żal… Westchnął niegdyś poeta nad innym człowiekiem – w innym czasie: „… a nikt nie płakał po nim”).

Właśnie szła wiosna i słońce coraz obficiej złociło nędzę cel, szczególnie, gdy kryło się za Wartą, ku zachodowi. Liczymy w pamięci – nie upłynęły jeszcze cztery miesiące od chwili, gdy Józef znalazł się za tymi murami.

W biurze Parafii św. Katarzyny we Wronkach przy zgłoszeniu pochówku więźnia obowiązywał, dzięki roztropności dzielnego proboszcza, ks. Piotra Stróżyńskiego, wymóg podania przyczyny zgonu przez administracje Zakładu Karnego. Obok nazwiska w księdze zmarłych błędnie zanotowanego jako Chełmiński (ślad w zapisie świadczy o późniejszym naniesieniu poprawki) stwierdzono, że śmierć nastąpiła w wyniku gruźlicy płuc. Z wiatykiem doszedł do niego ks. proboszcz, chociaż nie miał już wówczas uprawnień kapelana więziennego. Kto wezwał kapłana, kto się odważył go przyjąć? Czy chorego umieszczono na 1-szym piętrze osobnego budynku szpitalnego, na oddziale wewnętrznym, skąd przez okno mógł dojrzeć parę drzew w małym ogródku, może puch pierwszej zieleni… przecież był kwiecień. Może odchodził, goniąc wzrokiem obłoki i wciąż jeszcze marząc o Szwajcarii (Wolności)… Czy faktycznie współwięźniowie w drelichach morskiej barwy, dla naznaczenia gruźlików, towarzyszyli mu w ostatniej godzinie?


Tablica na ścianie kościoła św. Katarzyny we Wronkach

Wszystko poszło tak szybko, tak szybko się skończyło.
Józef Chełmicki pochowany został na polu A w rzędzie XII i grobie z nr. 25 cmentarza parafialnego we Wronkach. „Pod dużym drzewem”, jak wspomni bratanica. Na pogrzebie zjawili się bracia zmarłego, powiadomieni o jego śmierci, nie wiemy tylko którzy. Mówi się – i nijak nie da się tego ściślej wyrazić – że rodzina po zniknięciu Józefa liczyła się z jego ucieczką za granicę, nikt natomiast nie wiedział, że niedoszły zbieg został ujęty. Położono go do trumny w mundurze wojskowym. Bracia – jak tego dokonali? – zdołali ją przed złożeniem do ziemi otworzyć i taką relację zostawili, nazbyt krótką, bez innych szczegółów; bo nie wiemy też, jaki to właściwie mundur był. Chyba nie wspomniany wcześniej battle-dress, nie uciekałby nieszczęśnik tak wystrojony. Zagadnięty b. funkcjonariusz więzienny wyjaśnia natychmiast, że ewentualnie zniszczoną przy perturbacjach granicznych odzież nieboszczyka zastąpiono uniformem żołnierza niemieckiego lub włoskiego – magazyny Zakładu Karnego posiadały takie remanenty. Dla dopełnienia obrazu przypomina się, że chowano Józefa jeszcze jako Chełmińskiego. W roku 1962, twierdzi bratanica, grobu „pod dużym drzewem” już nie było; został skopany, bo nikt się nim nie interesował.

Sam pogrzeb dostarcza następnej zagadki. Pamiętamy – Józef Chełmicki zmarł 3. kwietnia 1949 roku i tego samego dnia Więzienie Karne we Wronkach wysyła zawiadomienie do Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu z kopią dla rodziny. Mam przed oczami odpis tego urzędowego dokumentu, z nr akt i podpisem lekarza i naczelnika. Tego samego dnia 3. kwietnia – zważmy – pochowano Józefa, a tak orzeka inny dokument o dużym stopniu wiarygodności. Mianowicie istnieje odręczny wykaz zmarłych więźniów Wronek, prowadzony według dat pochówków ręką, rozpoznawalną wyraźnie w zapiskach parafialnych ksiąg zgonów z lat co najmniej 1950-59 – a nie jest to ręka ks. Stróżyńskiego. Tam pod nr. 64 Józefa Chełmickiego, wyraźnie i poprawnie (!), wpisano z datą pogrzebu 3. kwietnia 1949 (identyczną z datą śmierci). Z kolei obecni na ceremonii bracia zmarłego musieli mieć czas – odebrawszy wiadomość – by zdążyć dojechać z własnego miejsca zamieszkania.

Akt zgonu Józefa Chełmickiego w księdze zmarłych USC Wronki (akt 17/1949)

Swoistą wymowę zyskuje wpis na liście pod następnym nr. 65, Wacława Lipińskiego, znanego w dwudziestoleciu międzywojennym historyka, nauczyciela akademickiego i publicysty. Skrytobójczo zamordowany w Zakładzie Karnym Wronki 4. kwietnia, czyli dzień po śmierci Chełmickiego, pochowany został 7. kwietnia 1949 r.

(Władał wtedy gorliwie na terenie więzienia Wydział Specjalny, a „speców” słusznie obawiali się zarówno więźniowie jak i funkcjonariusze).

Stara tabliczka epitafijna z grobu płk. Wacława Lipińskiego (1896-1949). Zbiory Muzeum Ziemi Wronieckiej

***

Cienie nie rzedną, tajemnica jakby gęstniała.

Snopu światła na człowieka i jego sprawę spodziewano się w akcie oskarżenia śp. Józefa przez Wojskową Prokuraturę Rejonową w Poznaniu, odnotowanym w Księdze więźniów z datą i sygnaturą przy nazwisku Chełmicki. Próbowano dotrzeć do dokumentu, ale usiłowania zamieniły się w gonitwę za cieniem według prawidła „był, ale już go nie ma”. I to przy życzliwej relacji urzędników w Poznaniu i we Wrocławiu (podleganie Prokuraturze Śląskiego Okręgu Wojskowego). Akta oskarżenia mają krótki okres przechowywania. Już się nawet nie wypomina działania „wiatru historii”, który w każdym czasie wymiata, co kłopotliwe.

Z faktu zaś, że Józefa Chełmickiego oskarżała prokuratura wojskowa niewiele wynika, gdyż w jej dyspozycji pozostawali wówczas zarówno aresztowani wojskowi jak cywile.

Skoro tak – i jeśli światła nie padły na mroczną scenę opisanych wydarzeń – i, niech to zostanie głośno powiedziane – jeśli nie ujrzymy ich nigdy w pełnej jasności, to autor musi się teraz tłumaczyć.

W reportażu winien był czytelnikowi ujawnienie rzeczywistości, która przemówi poprzez fakty i autentycznego bohatera, świadka jej i równocześnie podmiotu.

Klasyka reportażu nie nakłada wędzideł tematycznych, ale jednak ustala pewne reguły: oczekuje sporej informacji obok komentarza odautorskiego i prób oceny, dozwala pewną fikcję przy prawdzie postaci, również psychologicznej.

Jak widać, „Reportaż ze znakiem zapytania” spełnił swoje zadanie tylko częściowo.

Historia, tak niby odległa, tło opisanych wydarzeń, jest w tym akurat przedziale czasowym stale jeszcze spowita w mrok i tajemnicę. Reporter z trudem zgromadził garść faktów, surowych w wymowie, które w dodatku dają się z równym prawdopodobieństwem rozmaicie, a odmiennie interpretować. W tej sytuacji nie czuł się powołany do oceny kogokolwiek lub czegokolwiek. Bohatera zdążył wprawdzie serdecznie polubić, co nie znaczy, że go poznał – człowieka prawie nam współczesnego, po którym nie został ni skrawek listu, skarga jakaś, echo emocji, anegdota choćby – nic. Nic! Kolejne okresy życia Józefa Chełmickiego nasuwają więcej pytań niż dają odpowiedzi.

I ta sprawa kluczowa. Dlaczego uciekł z kraju, znalazłszy mieszkanie i pracę, skoro niedawno tu wrócił? ( – jeśli jest prawdą, że skądś faktycznie wrócił). Pospiesznie i nielegalnie, przez zieloną granicę, w wieku sposobnym raczej na zakotwiczenie. Wśród możliwych powodów ten istotny musiał być szczególnie ważki i dopingujący. Józef, już nie młokos, w splocie nieprzyjaznych okoliczności decyduje się podjąć jakąś, jemu tylko wiadomą szansę.

Co przyszło przeżyć „tymczasowo aresztowanemu”, na jakim odcinku granicy polsko-niemieckiej, którego dnia czy nocy 1948 r. Mógł ziąb przenikać, a on bez dachu nad głową i Szwajcarii z marzenia, tak odległej. Zaś służby graniczne nigdzie na świecie nie pieszczą się z uciekinierem.

Pozostaje kwestia ostatnia. Czy „Reportaż za znakiem zapytania” właściwie wybrał na bohatera człowieka tak głęboko ukrytego w cień. Czy warto było? –

Otóż autor przekonany jest o trafności wyboru.

W końcu do czczonej powszechnie na całym świecie mogiły chowamy Żołnierza Nieznanego, nie wodza wygranej bitwy. A naszemu bohaterowi nawet grobu własnego nie zachowano.

Nad losem Józefa Chełmickiego trzeba się pochylić, zamyślić i, co może najważniejsze, głęboko użalić, bo go nie pożałowano, gdy zaznał sierocej doli, samotnie żył, trwożył się i umierał. Dostrzec fenomen jego niepowtarzalnej jedyności wśród okoliczności typowych, wielokrotnie powielanych. Poza wartościami uniwersalnymi, młodą energią, brutalnie oderwaną od tworzenia i miłowania, zechciejmy pozdrowić w osobie Józefa i Wędrowca Polskich Dróg, tych najbardziej poplątanych – naszych.

Jeśli „Reportaż ze znakiem zapytania” trafi do kogoś, kto kiedykolwiek, na którymkolwiek etapie jego niedługiego żywota spotkał Józefa, to spełni cel dodatkowy – może zachęci do opowiedzenia o Nim. Autor gorąco o to prosi. Równocześnie dziękuje Wszystkim, dzięki dobrej woli których mogła powstać ta relacja, w szczególny sposób Członkom rodziny Zmarłego, Życzliwym Ludziom i Urzędom, zaś imiennie Panu Eligiuszowi Grupińskiemu z Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Wronieckiej.

________________________________________

DOPOWIEDZENIE

Jak pod lupą przedmiot obserwowany zaczyna rosnąć i ujawniać drobne detale, tak i nasza ciekawość wydobywania z niepamięci kolejne okoliczności żywota Józefa Ch. Po prostu, pogłębia się nasza znajomość… Zestawmy krótko, na ile pozwolą ramy suplementu, rekonstruowaną opornie prawdę o człowieku; z nadsyłanych wciąż listów, okruchów informacji, od ludzi tamtego czasu. Przyjmuje mnie starsza osoba, p. Stefania, kuzynka zmarłego w 1-szej linii; wiele wie, chowa stare pamiątki, chętnie mówi, a zachowała żywy umysł. Poprzednio niedostępna, bo leczyła się w szpitalu. Rodzice jej przyjęli niegdyś w dom i wychowali razem z własną córką małą Irenę Chełmicką. Matki: Stefanii i Ireny, z domu Kalickie, były rodzonymi siostrami, a ojciec Stefy został prawnym opiekunem osieroconych dzieci.

Pierwszy umarł ojciec Józefa, jego najmłodszy syn Witold rodzi się w 1920 roku jako pogrobowiec. Wkrótce umiera matka. Ochronka Sióstr Służebniczek Maryi w Gnieźnie przyjmuje Józefa i najprawdopodobniej starszego o około 5 lat Bogdana. Wtedy u Chełmickich w Żydowie przybrani rodzice Ireny upomnieli się o dzieci. Odtąd sierociniec faktycznie otrzymywał będzie ze wsi pomoc w naturze. Na fotografii pierwszokomunijnej gromadka jednakowo ubranych dziewczynek i chłopców z ochronki – który to Chełmicki? Józef przypuszczalnie ukończył szkołę zawodową, Przemysłowo-Handlową w Gnieźnie. Siostry zachowały w papierach po nim blankiet ankiety, nie wypełniony niestety, skierowany do niego jako absolwenta. Wiadomo, że odsłużył wojsko. W 1939 r. został zmobilizowany. Czy, i gdzie walczył, czego doświadczył, zanim dostał się do niewoli niemieckiej, nie wiemy. Zapewne kartoteki Czerwonego Krzyża w Genewie wskażą, w którym obozie jenieckim się znalazł na czas pewien; bo szczęśliwie stamtąd uciekł wraz z drugim Polakiem i – Francuzem, czyli nastąpiło to przypuszczalnie już po upadku Francji. „Nocą szliśmy, całe dnie ukrywaliśmy się w krzakach” – opowiadał potem swojej kuzynce, dodając ponoć: „Nigdy już z Polski nie wyjadę”. Potrącił o Paryż, ale zatrzymał się na francuskiej prowincji, u rodziców współuciekiniera. W 1943 r. przesłał p. Stefanii list ze „świętym obrazkiem”, opatrzonym datą: „Notre-Dame de Lourdes priez pour nous”, i Najświętsza Panna zachowana w książeczce do nabożeństwa poświadcza dziś prawdziwość tych wspomnień. Dalej niech pomaga dedukcja – skoro Józef o statusie żołnierza-jeńca znalazł się na zachodzie Europy, skoro po wojnie donaszał battle-dress, to chyba wszedł w szeregi armii alianckiej. Gdzie, kiedy, na jakim odcinku frontu? – liczymy, że czas przyniesie odpowiedź. Nasz kombatancki ośrodek emigracyjny w Londynie milczy na razie. Z końcem wojny Józef Ch. wcześnie wrócił do kraju. Pani Stefania wspomina, że mówił o Halince z ul. Szyperskiej, szukał jej, a znał i pamiętał sprzed września 1939. Była córką właściciela sklepu spożywczego – wtedy mówiło się „kolonialki”. Józef odwiedzał przy Garbarach, więc niedaleko, rodzinę ciotki i swoją siostrę, wtedy pewnie poznał pannę. Niestety, dom ze sklepem został zniszczony w działaniach wojennych 1945 r., jego mieszkańcy rozproszyli się i Józef przypuszczalnie nie odnalazł Haliny. I tak nieuchronnie zbliżamy się do kluczowego momentu z życia bohatera reportażu – do aresztowania. Wolno domniemywać, że powróconemu z Zachodu, pracującemu w nieprawomyślnej instytucji, arystokracie (- nazwisko), wiadoma władza deptała po piętach. Wszelako adnotacja księgi więziennej zarzuca podejrzanemu Chełmickiemu „nielegalne przekroczenie granicy” (wówczas wg Kodeksu Karnego przestępstwo kryminalne) i stwierdza tymczasowe aresztowanie go dla dyspozycji i nadzoru władz śledczych. Czy należy dać wiarę temu zapisowi? Może raczej przyjrzeć się bacznie faktom. Twierdzi pani S., że Bogdan Chełmicki, u którego Józef mieszkał, zgłosił urzędowo zaginięcie brata, gdy ten pewnego dnia nie wrócił z pracy. Nie możemy już nikogo dziś zapytać, czy zauważono w domu jakieś przygotowania ewentualnego uciekiniera. Wojewódzki Urząd Ziemski wystawił swemu pracownikowi dobrą opinie i podobno żywiono powszechnie nadzieję na pomyślne zakończenie sprawy. Tymczasem dalej z księgi więziennej wynika, że Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Poznaniu wszczęła dochodzenie 11. października 1948 wobec zatrzymanego, którego doprowadzono do więzienia w Międzyrzeczu (rubryka „przez kogo doprowadzony” – nie wypełniona), poczem 14. grudnia tegoż roku przewieziono do Zakładu Karnego Wronki. Aktualnie w Areszcie Śledczym w Międzyrzeczu nie znaleziono żadnego dokumentu, który by potwierdzał nakreślony przebieg wypadków. Na odwiedziny („widzenie”) do Józefa przyjechał Bogdan, i, jakkolwiek warunków do rozmowy przy takiej okazji brakło, ujrzał brata zdrowym. Krótko, potem, zaskakująco krótko, otrzymał wiadomość o śmierci Józefa i telegram – wspomina kuzynka – o pogrzebie, z informacją, że zmarł na serce (oficjalna przyczyna, np. w Urzędzie Stanu Cywilnego Wronki – gruźlica płuc). Dokumentacji szpitala więziennego dotyczącej pacjentów nie ma na miejscu, odsyłana była, zdaniem lekarza, wieloletniego pracownika, do szczebli nadrzędnych.

I ten pogrzeb. Pamiętamy nie wyjaśnioną zagadkę z nim związaną. Obecnie wypadnie częściowo uchylić wcześniejszą relację, bo opowiadanie kuzynki ofiary wydaje się być wiarygodniejsze; w ceremonii poza Bogdanem (i może innymi braćmi) na pewno wziął udział jej mąż – już nieżyjący – od niego usłyszała, jak było. Otóż wyznaczonego dnia Józefa nie chowano! Według więźniów-kopaczy nie było go w trumnach czekających pochówku, nie było także wśród już pogrzebanych (- niech nam daruje Czytelnik wrażliwy). My przecież wiemy – pogrzeb Chełmickiego „załatwiono” zaraz w dniu śmierci. A wiemy z odręcznej listy zmarłych więźniów, prowadzonej w kręgach parafialnych, przywołanej wyżej. Trudno się oprzeć myśli o widocznym pośpiechu. Dopiero teraz porządkują się niejasności relacji poprzedniej. Wszystko wreszcie mieści się w czasie: śmierć i pogrzeb, telegram o pochówku – i obecność rodziny wyznaczonego dnia; cóż, że nie przy właściwej trumnie. Natomiast sprzeczności obu relacji należy zapewne położyć na karb zjawiska konfabulowania, czy może psychologicznej potrzeby mitologizacji nie do końca wyjaśnionych zdarzeń. Po tylu latach plączą się wątki literatury – i życia.

Bliscy nie dali wiary, że Józef Chełmicki umarł śmiercią naturalną. Oby się mylili.

(Nazwiska osób, związanych z opisanymi zdarzeniami pomijano na ich życzenie).

Tekst dostał drugą nagrodę w konkursie na reportaż literacki.

Odpis za: „Arkusz”, nr z lipca 1994, s. 4-5.

Poniżej na zdjęciach (autorstwa P. Pojaska z MZW) tablice upamiętniające wiernych synów naszej Ojczyzny:

1. Kaplica na cmentarzu parafialnym we Wronkach

2-3. Tablice kainowej zbrodni osadzone w płycinach na fasadzie kaplicy cmentarnej

nr 2


nr 3

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

4. Plan cmentarza parafialnego we Wronkach
 

5. Wykaz grobów chronionych więźniów politycznych zmarłych w Zakładzie Karnym we Wronkach w latach 1945-56; umieszczony na planie jak wyżej
 6. Tabliczka do oznakowania grobów chronionych więźniów politycznych Wronek

7-8. Miejsce pamięci więźniów Wronek – ofiar represji hitlerowskich oraz stalinowskich; usytuowane przy skrzyżowaniu ulicy Chrobrego i Ratuszowej we Wronkach

 

9-11. Tablica przed Zakładem Karnym we Wronkach

 
 

12-13. Krzyż Katyński z tablicą z nazwami miejsc kaźni tysięcy Polaków; usytuowany przed Kościołem św. Idziego przy ul. Grodzkiej w Krakowie obok Wawelu

 


Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.