Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Kazimierz Pierzchlewicz

Mała historia

Żołnierza Polskiego Września – Kazimierza Pierzchlewicza (1918–1995)

(czyli: puszka z szynką)

To nie będą wspomnienia wronczanki z mrocznego okresu II wojny światowej. Będą to wspomnienia jej męża, poprzez nią teraz, po latach z pamięci przywołane i tu opowiedziane.

W 1939 r. miał 21 lat, bo urodził się wraz z Niepodległą. Ukończył właśnie 1. rok studiów – a wybrał filologię polską na Uniwersytecie Poznańskim – gdy w lipcu tego niespokojnego, ostatniego przedwojennego lata został powołany na ćwiczenia wojskowe do 68PP we Wrześni. Ukończywszy je po sześciu tygodniach, pojechał do domu rodzinnego w Śremie, student miał przecież przed sobą zasłużone wakacje. Czas okazał się jednak niełaskawy, bo już 30 sierpnia wezwany został kartą mobilizacyjną do stawienia się w Ośrodku Zapasowym 17DP w Skierniewicach. Ale i tu nie zagrzał miejsca. Gdy zaraz po wybuchu wojny, już świtem 1 września ruszył na Rzeczpospolitą zmasowany atak wroga, nasz świeżo zmobilizowany podjął, w związku z ewakuacją Ośrodka, długi, utrudzony marsz od Skierniewic przez Warszawę, Łuków, Szack do Kowla. Tam wreszcie otrzymał broń i został wcielony do tzw. grupy kowelskiej, dowodzonej przez płk. dypl. L. Koca a należącej do składu armii gen. J. Kleeberga, która prowadziła działania wojenne aż do jej rozwiązania. 

Zaznał wszelkiej niedoli wojska wycofującego się, pozbawionego zaplecza i zaopatrzenia, bez rozkazów. Poznał smak upokorzeń żołnierza w potrzasku, tracącego nadzieję, na tych wschodnich terenach zwłaszcza po 17 września. Wspominał czasem o potyczkach z nacjonalistami ukraińskimi i bitwie z Niemcami 29 września pod Polichną Górą(1–przypis) (między Kraśnikiem a Janowem Lubelskim), w których uczestniczył. Nie skorzystał, według zeznania jego kolegi – żołnierza w grupie kowelskiej, z wcześniejszej demobilizacji w miejscowości Liski na zachód od Horodła. Trwał w jednym z ostatnich regularnych oddziałów Wojska Polskiego, walczącego na terenie Polski. Dramat złożenia broni przeżył 2 października w rejonie wsi Momoty (południowo-wschodnia część woj. lubelskiego). Internowany przez wojska radzieckie znalazł się w obozie w Szepetówce.

 Zanim się pochylimy nad wydarzeniami tam, wyprzedźmy czas, by śledzić dalsze losy internowanego. Ostatecznie przekazany – na mocy układu o wymianie jeńców między ZSPP a Trzecią Rzeszą – stronie niemieckiej(2–przypis) odtransportowany został kolejno poprzez obozy przejściowe do miejsc stałego zatrzymania w Rzeszy Niemieckiej: Neubrandenburga (grudzień 1939 do czerwca 1941) i Woldenberga – dzisiejszy Dobiegniew (czerwiec 1941 do stycznia 1945). Słynny Oflag IIC Woldenberg był największym na terenie Niemiec obozem jenieckim dla polskich oficerów i nasz żołnierzyk zaistniał w nim na zasadzie zespołu roboczo-służbowego, tzw. Mannschaft (szeregowi, ordynansi).

 Wracając do Szepetówki, gdzie przebywał wraz z rzeszą internowanych przez najbliższe 3 tygodnie, w warunkach skrajnie trudnych. Było głodno – bardzo głucho – i chłodno, trwał już październik, zaczynała się pora pluchy jesiennej i wczesnych zapowiedzi nadchodzącej zimy. Córka pamięta z opowiadań ojca o gorącej zupie – sympatycznej z nazwy – wydawanej jeńcom co trzeci dzień; stało się kiedyś dopustem Bożym rozlanie zawartości niesionej menażki… Mnie się wydaje – bo po latach nie wolno w pełni ufać własnej pamięci, a nie ma już kogo zapytać, jak było – że stale jeszcze pozostawali skoszarowani na otwartej przestrzeni.

 W chwili rozwiązania grupy kowelskiej polskie służby kwatermistrzowskie powierzyły naszemu wojakowi sporą puszkę z szynką dla zabezpieczenia przed ewentualnym głodem. Być może jemu, jako dowódcy drużyny, kapralowi (funkcja i stopień w książeczce wojskowej) z przeznaczeniem dla żołnierzy drużyny. Polecono zużytkować szynkę dopiero wtedy, gdy zaistnieje prawdziwa potrzeba, a do tego momentu strzec. Co okazało się wcale niełatwe. Prymitywne warunki bytowania, stałe przebywanie w zespole, spanie na ziemi, żadnych miejsc ukrycia czegokolwiek – a wokół głodne ludzkie oczy. Niewygodny pakunek, owinięty, w co się tylko dało, jeniec musiał bez przerwy hołubić przy sobie, stale nad nim czuwać. Wszyscy i tak wiedzieli, co piastuje. W czasie snu radził sobie w ten sposób, że po prostu opierał głowę o puszkę z szynką; najmniejszy ruch około niej powinien obudzić. I tak to trwało pewien czas, ale… Pewnej nocy, zmęczony, głodny i coraz słabszy zasnął twardo. Gdy się ocknął, puszki z szynką już nie znalazł. 

Spadło mu na głowę prawdziwe nieszczęście. Czuł się winny wobec współtowarzyszy, przecież wspólnego skarbu nie upilnował. Oczekiwał kary. Dodatkowo ciążyła świadomość, że podejrzanym o zawłaszczenie szynki może być on sam. I jak tu dalej żyć, skoro jeszcze stracił zaufanie otoczenia.

 Nie stracił. Po chwilowej żałości kolegów, że już nie mają puszki – czarodziejki, niemal talizmanu, co ich w biedzie zdoła ocalić, pojęli nieuchronność tego wydarzenia. I nie zwątpili w rzetelność dowódcy drużyny, poznanego przecież w trudach i realiach wojny, co zawsze trwale ludzi wiąże. A nawet wina złodzieja, bo w końcu ktoś tę nieszczęsną szynkę ukradł, powoli zbladła: może był bardziej od nich głodny, może wyjątkowo słaby… Przypływało zrozumienie. Nie można też było wykluczyć, że zadziałała tu obca ręka.

 Wkrótce w sukurs przyszła odmiana losu. Zaczął działać układ ZSPP/Trzecia Rzesza, kończył się dla nich pobyt w Szepetówce. Przyszły inne zmartwienia, przesłoniły wydarzenia wcześniejsze. Ale sprawa polecenia, niewykonanego do końca, pozostała w pamięci żołnierza silnym, traumatycznym przeżyciem wojny.

 Był tylko jednym z wielu uczestników Kampanii Wrześniowej, nikim wyjątkowym. Należał do tej formacji, która stawiła się na wezwanie Ojczyzny i potem za to srogo płaciła, w naszym przypadku 6-letnią niewolą w obozie jenieckim, tj. młodością za drutami i trwałą utratą zdrowia(3–przypis). Próbujemy odrobić dobrą pamięć o nich. Pamięć wdzięczną.

Wanda Pierzchlewiczowa. Poznań, 2010 r.

Tekst ukazał się na łamach „Zeszytów Historycznych TMZW” 2015, nr 2: II wojna światowa we wspomnieniach wronczan.

Przypisy:

1. W mogile zbiorowej na cmentarzu parafialnym spoczęło 13 poległych żołnierzy.

2. Fortunną dla niego okazała się okoliczność, że nie wyeksponował na mundurze gwiazdki, otrzymanej w kampanii wrześniowej – odłożył to do uroczystej okazji – tzn. na ogląd zewnętrzny pozostał szeregowym, i tak uniknął złowrogiej wywózki w kierunku Katynia.

3. Nabyta tam choroba serca.

Wspomnienie Urszuli Lipińskiej o redaktorze Kazimierzu Pierzchlewiczu na stronie internetowej Klubu Osiedlowego „Krąg” Spółdzielni Mieszkaniowej „Grunwald” w Poznaniu – https://klubkrag.pl/?menu=2&ID2=293

Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.