Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Dookoła tajnych pochówków

/artykuł ukazał się w: „Wronieckie Sprawy” 1997, nr 6, s. 11‒12/

21 czerwca [1997 ‒ przyp. P.P.] rozpocznie się we Wronkach trzeci już, ogólnopolski zjazd więźniów politycznych reżimu stalinowskiego, współorganizowany przez Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego Oddział Wielkopolska oraz Towarzystwo Miłośników Ziemi Wronieckiej. Nadarza się okazja, by poruszyć problem tajnych pochówków w Zakładzie Karnym Wronki 1945‒56, problem w odnośnym piśmiennictwie naukowym i wspomnieniowym ledwo trącony.

W ostatnim roku daje się odczuć troskę o zatartą przez czas pamięć o człowieku, przedwcześnie wyrwanym życiu, zainteresowanie jego czynem, losem i mogiłą. Publikatory w całym kraju odnotowały świeżo odnalezione miejsca grzebania zwłok, próby identyfikacji szczątków, łączenia ich z odległymi wydarzeniami. Dr Tadeusz Swat, obecnie dyrektor Fundacji Ochrony Zabytków, autor pionierskiego cyklu artykułów „Wronki 1946‒56” (Zorza” 28/1989) napisał w pierwszym odcinku: „Wiadomo (…) i potwierdzają to świadkowie, że zmarłych, a jak przypuszczać należy ‒ przede wszystkim zamordowanych, grzebano również potajemnie na nieczynnym i opuszczonym [wronieckim] cmentarzu ewangelickim, który wkrótce zlikwidowano [budując tam zakład produkcyjny „Spomasz”]. Mówi się również o innych jeszcze miejscach potajemnych pochówków we Wronkach więźniów zamęczonych i zamordowanych w czasie przesłuchań, ale sprawa ta wymaga wnikliwego zbadania i potwierdzenia”.

Stanowisko to Swat poparł w wymienionej z nim korespondencji (1990): „Sprawa tajnych pochówków należy niewątpliwie do najtrudniejszych. Co, oczywiście, nie oznacza, że nie należy jej podejmować. Przeciwnie. Mówiło się także o tajnym grobie nad Wartą, gdzie nie było żadnego śladu pochówku. Wśród więźniów krążyła uparcie opowieść o jednym, którego zamordowano w kotłowni c.o. Ale wszystko to «podobno», żadnych dokumentów potwierdzających, oczywiście, nie ma”. W numerze 45/1989 „Zorzy” Swat dopowiada: „Latem 1945 roku więzienie wronieckie było przepełnione. Już wówczas najpewniej wykonywane tam były pierwsze wyroki śmierci, a pierwsze z ofiar grzebano potajemnie na parafialnym cmentarzu. Nie potwierdza tego bardzo prawdopodobnego przypuszczenia dokumentacja parafialna, pierwszych wpisów zmarłych, zamęczonych i straconych więźniów dokonano dopiero w roku 1946”.

Zwracam uwagę na znamienne określenia: „mówi się” „podobno” „najpewniej”, za którymi kryje się wprawdzie brak uchwytnego świadka, ale równocześnie powszechne przeświadczenie. Stale trzeba pamiętać, że chodzi o tajne pochówki, przy których ‒ z definicji ‒ świadków nie przewidywano. Przypadkowi świadkowie nie są skłonni do zeznań. Pytanie o tajne pochówki zadałam w 1990 roku byłemu więźniowi politycznemu Wronek, księdzu profesorowi Janowi Piotrowi Stępniowi teologowi, bibliście, wykładowcy i rektorowi ATK w Warszawie, już dziś nieżyjącemu. Ksiądz Stępień był i pozostał niekwestionowanym autorytetem moralnym. Odpowiada pismem z lutego 1990 roku, które pozwala wykorzystać w publikacji: „Co wiem o tajnych pochówkach więźniów, którzy zginęli w tamtych latach we Wronkach? Wiem tylko, że takie były. Powiedział mi to m.in. jeden z najstarszych wówczas wiekiem strażników [nazwisko do wiad. redakcji], który nadto dodał, że więźniowie, którzy otrzymali wyrok śmierci, to mimo ułaskawienia tutaj we Wronkach giną (są wykańczani). Najczęściej w szpitalu więziennym przez planowe doprowadzanie ich przedtem do ostrego zapalenia płuc. Strażnik ów chciał mnie wtedy pocieszyć, że już niedługo będę się męczył, skoro wyprowadzają mnie do karca prawie co drugą noc. W zimie… (…) Myślę, że nie będzie zbyt trudno odnaleźć miejsca tych tajnych pochówków. Może uda się dotrzeć do tych strażników więziennych, którzy byli we Wronkach w tamtych latach, albo do ich rodzin. Niektórzy z nich, najmłodsi, mieli wówczas ok. 25‒30 lat”.

Ksiądz profesor Stępień bierze pod uwagę szczególnie funkcjonariuszy ludzkich, wspierających więźniów, co wymagało wielkiej odwagi. Po nazwisku dobywa z pamięci Jana(?) Hoffę, Jana(?) Napierałę, Stanisława(?) Jurgowiaka. Oni i im podobni zapracowali sobie na wdzięczną pamięć i szacunek. Jurgowiak ‒ pisze ks. Stępień ‒ „oprócz drugiego, którego nazwiska nie pamiętam (Słoma?), przynosił mi potajemnie od proboszcza Wronek (lata 1951‒54) hostie i wino mszalne”. Ksiądz profesor wzywa do stworzenia sprzyjającego klimatu, by otwarli się ludzie, mający coś do powiedzenia w sprawie tajnych pochówków. Dysponujemy przecież naocznym ich świadkiem w powojennym okresie, na byłym cmentarzu ewangelickim, we Wronkach zwanym też niemieckim.

Oto opowieść kobiety (nazwisko do wiad. red. WS), która w latach 1946‒50 dojeżdżała z Mokrza, gdzie mieszkali rodzice, na ich wyraźne życzenie, do szkoły wronieckiej (bliżej miałaby do szkoły w Rzecnie). Jako dziewczynka (ur. 1940 roku) widywała sceny, wówczas dla niej nie do końca zrozumiałe. Z zeznaniami zgłosiła się sama w roku 1990 do Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu, usłyszawszy emitowane stamtąd audycje o zakładzie karnym we Wronkach. Odpowiedni dla niej pociąg odchodził z Mokrza o godz. 6:10 rano, podróż trwała parę minut i zostawało sporo czasu do zajęć szkolnych, który dziecko spędzało na tułaniu się po mieście. Przez pewien okres, gdy przygotowywało się do Pierwszej Komunii św., uczęszczało dodatkowo na lekcje religii w kościele o godz. 16:00. I znów zostawał wolny czas po zajęciach szkolnych lub religii, do pociągu wieczornego około godz. 20:00. Zachodziła więc na cmentarz; młoda nauczycielka z Szamotuł (nazwisko uleciało), czasem we Wronkach pani Deutschówna, prowadząc na groby więźniów, nauczyły dzieci pamięci o tych zaniedbanych mogiłkach. Niedaleko, na opuszczonym cmentarzu ewangelickim pleniły się kwiaty. Dziewczynka umyśliła, by bukieciki stamtąd kłaść na groby więźniów. W godzinach wczesnorannych i wczesnowieczornych widywała niezrozumiały ceremoniał. Zajeżdżał wózek ze skrzynią (tak dziewczynka postrzegała nędzną trumnę) w otoczeniu strażników i więźniów, którzy potem skrzynię nieśli, poprzedzani przez strażników, ci jakby przepatrywali teren, czy kto się nie kręci. Dziewczynka się kryła, w słusznej obawie, by ojciec ‒ kolejarz nie stracił pracy. Wyraźnie pamięta małe, opłotowane ogródki wokół starych grobów z bujną, nie trzebioną roślinnością, gdzie dziecku nie było trudno się ukryć. Dół grobowy wykopywano prędko, już przy przyniesionych zwłokach. Mogił nie formowano, miejsce udeptywano, potem maskowano gałęziami i liśćmi. Nie zostawiano też żadnych znaków, napisów, oznaczeń kwatery. Miejscowi dorośli tłumaczyli dziewczynce, że tak się odbywa zakopywanie śmieci, wyraźnie z intencją, by dalej nie opowiadała. Ona zaś podobną scenę widziała z bliska parokrotnie. Ojciec, syn sybiraka, wychowany w rodzinie patriotycznej, komentował, czego świadkiem była, zawsze przykazując, by nie dawała się rozpoznać.

Dziewczynka pamięta też pochówki na cmentarzu parafialnym, w dziwnych, nietypowych dla pogrzebu godzinach. Przypadkowi obecni sami usuwali się. Jeden bardzo mocno zapisał się w dziecięcej pamięci, gdy wiejska matka w zapasce została brutalnie odepchnięta, bo chciała podścielić synowi do trumny poduszeczkę pod głowę. Po roku 1950 rodzina naszej bohaterki zamieszkała we Wronkach i od tego czasu jej obserwacje będą sporadyczne. Wtedy ojciec, nisko uposażony pracownik kolejowy ‒ nastawniczy, chodził „na fuchę” do wytwórni pustaków Leona Haaka przy ul. Nowej (firma wydobywała żwir z tyłów byłego cmentarza ewangelickiego, od frontu stał już „Spomasz”). Opowiadał w domu (już nie żyje), że dokopywano się tam zwłok jeszcze nie spopielałych, z elementami odzieży, np. skarpetek, wskazującymi na wiek grobu.

Może ktoś wysunie zastrzeżenia co do wiarygodności zeznań dziecka. Dają się one jednak w jakimś stopniu weryfikować. Realistyczne detale zdradzają autentyczną dziecięcą obserwację. Podparte są dokumentami odnośnie miejsca zamieszkania, szkoły osoby wspominającej. W pewnych sytuacjach świadek małoletni bywa uwzględniany. „Wronieckie Sprawy” w numerze specjalnym 1993 przypomniały opowieść Zenona Rackowiaka z Poznania, pt. „Kolejarskie dzieci”. Posiadamy także informacje pracowników „Spomaszu” (wówczas w budowie) [jedno z nazwisk do wiad. red.] o pochówku więźnia na terenie byłego cmentarza ewangelickiego nocą.

Następny przykład to wspomnienia Zygmunta Wereszczuka, pseud. „Wrzos” (Powrót do Wronek” s. 56, 57): „Któregoś roku doszło do dużego zatrucia więźniów. Dostaliśmy rano chleb jakiś inny niż zwykle, w środku jakby jagody jakieś… Wtedy prawie wszyscy się pochorowali. Później oddziałowy nam powiedział w zaufaniu, że z Rosji sprowadzili mąkę z czarnej fasoli, a piekarze więzienni z tej mąki wypiekali chleb. Zatrucie było duże, były wypadki śmiertelne, dopiero jak z Poznania przyjechali lekarze, zabronili używania tej mąki. Zmarłych pochowano poza terenem więziennym. (…) chowano bez nazwiska i prawdopodobnie na miejscu nie upamiętnionym”.

Zdanie, że zmarłych pochowano poza terenem więziennym, sugeruje, że można było i na terenie, że była i taka praktyka. Należy też przypomnieć, że trzy bezimienne mogiły (pod liczbą porządkową 27, 28, 29) więźniów zmarłych w grudniu 1946 roku odnotowuje drugoobiegowa publikacja „Syndykat zbrodni”.

Tyle razy przywoływaliśmy były cmentarz ewangelicki jako miejsce pochówków, że należy mu poświęcić jeszcze nieco uwagi. Kolejne dwie opinie: „Przypuszczać można, że na cmentarzu ewangelickim grzebano więźniów niemieckich (w latach czterdziestych, a zapewne także na początku pięćdziesiątych odbywali kary we Wronkach)” ‒ pisze T. Swat w korespondencji ze mną, 1990 rok. I następna: „rozmawiałem z byłym funkcjonariuszem ZK, który był zatrudniony zaraz po wojnie jako kierownik szwalni (…) gdy dokonywano pochówków na cmentarzu ewangelickim, tj. mniej więcej do 1948 roku [i później ‒ W.P.]. Twierdził on, że chowano tam głównie więźniów obcej narodowości, niekatolików. Na pewno wśród jeńców byli jednak Ślązacy i Czesi, przypuszczalnie z Organizacji Todt” [E. Grupiński, korespondencja ze mną, 1990 rok].

Na tzw. „Liście Hądzlika” (p. książka „Powrót do Wronek) znajdują się, obok dat pogrzebu, m.in. wskazówki służb cmentarza parafialnego ‒ dwie z nich lokują mogiły więźniów Szymona Zehenwirth (zm. 18.12.1947) i Alfonsa Potum (zm. 11.06.1952 lub 13.06.1951) na cmentarzu ewangelickim.

Spróbuję uporządkować status tego miejsca grzebalnego w latach powojennych. Parafia wyznania ewangelicko-augsburskiego we Wronkach przestała istnieć po 1945 roku i teren mniej więcej dzisiejszych województw: poznańskiego, pilskiego i leszczyńskiego przypadł administracji parafii poznańskiej. Tu zachował się ubogi, chyba niekompletny dokument, w postaci notatek zeszytowych, dotyczących 22 zmarłych ewangelików z lat 1945‒49 (nie więźniów) oraz uwaga, że wyznawców byłej gminy we Wronkach przewożono na inne cmentarze, np. do Poznania. Miejscowy cmentarz wyznaniowy funkcjonował jako taki (dla więźniów) do 1948 roku. Szczątki ekshumowane z mogił (budowa „Spomaszu) przewiezione zostały na pobliski cmentarz ewangelicki w Wartosławiu pod Wronkami. Co zaś z pochówkami niejawnymi, co z pochówkami po 1948 roku? Czy zostały objęte systematyczną ewidencją, w czyjej gestii? Można przypuszczać, że powojenna dezorganizacja wszelkich struktur dotknęła także gminę ewangelicko-augsburską we Wronkach. Ten stan rzeczy był dogodny dla Zakładu Karnego we Wronkach. Raczej nie znajdziemy już żadnej materialnej dokumentacji pochówków, można liczyć tylko na ludzką pamięć.

W artykule „Archiwum śmierci” („Polityka” listopad 1989) Stanisław Podemski, rozważając bilans strat ludzkich czasu terroru, poszukuje regulaminów postępowania ze zwłokami ofiar ‒ i nie znajduje ani regulaminów, ani informacji o nich. Małgorzata Szejnert, krocząc tropami zamęczonych i chowanych skrycie więźniów Mokotowa („Śród żywych duchów” radio BBC) sugeruje pełną tajność, więc praktyczną niedostępność podobnych instrukcji. Miesięcznik „Nasz Los” (3/1996) przedrukował z czasopisma „Najwyższy Czas” i mieś. „Solidarność” artykuł Tadeusza Kostewicza „Więźniowie po śmierci”. Autor ujawnił nieznaną dotąd, najściślej tajną akcję przekazywania zakładom karnym całego kraju do przyjęcia bez ewidencji i skrytego pogrzebania ciał poległych w walce żołnierzy organizacji niepodległościowych (zabitych w czasie akcji bandytów) bądź osób zamordowanych w innych okolicznościach. Zbrodniczą praktykę odkrył świeżo odnaleziony dokument ‒ pismo dyrektora Departamentu VI Więziennictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, które jest aktem wykonawczym w stosunku do aktu wyższego rzędu ‒ zarządzenia szefa resortu Bezpieczeństwa Publicznego. To swoiste zarządzenie otwierało nieskończone możliwości manipulacji faktami i ludźmi, może ono tłumaczyć zjawisko i mechanizm przepadania bez wieści ludzi w latach 1944‒56. Kostewicz pisze: „Praktyka przekazywania ciał poległych żołnierzy podziemia do więzień, wprowadzona w 1944 roku, na wzór stosowanych przez sowieckie organa bezpieczeństwa, okazywała się, mimo upływu lat (…), nadal niezbędna dla władz (…); narzuconemu siłą ustrojowi zagrażali nie tylko żywi przeciwnicy, ale nawet i martwi; (…) wszelka pamięć o nich musiała być zabita, tak jak oni sami”. Czy w akcję „więźniowie po śmierci” włączono również ZK Wronki ‒ oczywiście, nie wiemy, możemy tylko domniemywać, skoro objęła ona cały kraj. Jedno jest pewne ‒ konsekwencje włączenia ZK Wronki w tę akcję musiałyby być rozległe.

Dochodzimy do kresu naszych rozważań. Zaprezentowany materiał to garść opinii, spostrzeżeń, refleksji, wspomnień, kilka dokumentów ‒ może jeszcze za mało, by wyciągać wnioski, dostatecznie dużo do zasiania niepokoju, jak to z grzebaniem zwłok naprawdę było ‒ i solidna podstawa do badań zjawiska tajnych pochówków we Wronkach. Wydaje się, że podobnego materiału pozostało znacznie więcej, zwłaszcza w ludzkiej pamięci. Gorąco zachęcamy wszystkich, którzy zapoznają się z tym tekstem: mieszkańców Wronek, byłych urzędników Zakładu Karnego, szczególnie zaś drogich Gości ‒ uczestników trzeciego zjazdu więźniów politycznych, by zechcieli pomnożyć naszą wiedzę w przedmiocie tajnych pochówków. Prosimy o krótkie spisanie tego, co pamiętają, co niepokoi, może nie do końca jasne; lub o nagranie swojej wypowiedzi na taśmę i przesłanie do redakcji „Wronieckich Spraw”. Z najwyższą aprobatą przyjmiemy chęć złożenia zeznania przez osoby, które zetknęły się z tajnymi pochówkami, zapewniając ze swej strony dyskrecję i uszanowanie (zgodnie z prawem prasowym) zasady anonimowości. Gromadzenie okruchów historii jest naszą powinnością, zwłaszcza że sprawy te przez dziesięciolecia były zakłamywane.

Wanda Pierzchlewicz (19272018). Poznań, 1997 r.

Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.