Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Podania ludowe – cz.III

Podania ludowe z Wronek i okolicy, cz.III

Urszula Jaworska (1925-2015) z Nosalewa (gm. Pniewy)

Na początku lat dwutysięcznych różne osoby zachęcały mnie do odwiedzenia p. Urszuli Jaworskiej, która przez 50 lat, począwszy od 1945 r. katechizowała w parafii biezdrowskiej, a następnie w nojewskiej (w Biezdrowie do dziś pamiętają jak uczyła dziewczynki sypać kwiatki na procesjach). Już podczas pierwszej wizyty uzyskałem wiele nowych informacji o kościele w Biezdrowie i o jego byłych proboszczach. Któregoś razu nawet otrzymałem przedwojenny „Katechizm” należący do zamęczonego w Dachau ks. Grzegorza Kucharskiego. Dodam, że przy pomocy tego właśnie podręcznika p. Urszula nauczała religii. Dużo ciepłych słów usłyszałem także pod adresem hrabiostwa Kwileckich z pobliskiego Dobrojewa, u których po pierwszej wojnie światowej, jako ogrodnik pracował ojciec p. Urszuli. Dzięki kontaktom w „Przewodniku Katolickim” udało się zainteresować redaktorów Kamilę i Błażeja Tobolskich osobą mojej rozmówczyni, o której można śmiało powiedzieć, że życie poświęciła służbie Kościołowi i bliźnim. Dodatkowym powodem do przeprowadzenia wywiadu były 85 urodziny niezwykłej, a przy tym skromnej mieszkanki Nosalewa. Wywiad jest dostępny na stronie internetowej: TUTAJ.

1. Urszula Jaworska i Piotr Pojasek. Fot. P. Karczmitowicz
 

Pani Urszula opowiedziała dwie historyjki, z których drugą „O zauroczonej dziewczynie z Orliczka” niegdyś usłyszała od pewnej kobiety ze wsi, w której rozgrywa się akcja podania. Nie tak dawno przeglądając przedwojenne numery „Gazety Szamotulskiej”, natknąłem się na opis nadzwyczajnych zjawisk dziejących się w jednym z domostw właśnie we wsi Orliczko. Postanowiłem umieścić tu ów tekst, ponieważ okazało się, że podanie przekazane przez p. Urszulę odnosi się do wydarzeń zrelacjonowanych w gazecie. W związku z tym, że w Orliczku do dziś żyją potomkowie opisanych tam osób, zmieniłem ich imiona i nazwiska.

W tym miejscu muszę zrobić dużą dygresję związaną z pewnym Niemcem, o którym po raz pierwszy usłyszałem od p. Urszuli Jaworskiej, a pochodzącym z Inflant baronie dr. Manfredzie von Vegesacku. Szlachcic ten, należący do Niemców bałtyckich (Baltendeutsche), w 1941 r dostał we władanie folwark Nosalewo. W tym czasie mieszkał w rządcówce, w której obecnie mieści się nosalewska kaplica. Z tego, co jeszcze zapamiętałem, to w mieszkaniu Vegesacka wisiały portrety jego przodków w perukach (zniszczone po wojnie), zaś na całej ścianie w jednym z pokoi znajdował się bogaty księgozbiór. Podobno jego brat był poetą, a któryś z antenatów miał brać udział w jakiejś wojnie i ponoć za odniesione tam zasługi dostał od cara majątek w Inflantach, ale czy rzeczywiście tak to było?

2-3. Dawna rządcówka w Nosalewie; po 1945 r. utworzono w niej kaplicę. Fot. P. Pojasek

Historia powyższa ma ciąg dalszy. Latem 2015 r. skontaktował się z naszym muzeum polski publicysta z Berlina p. Andrzej Prus Niewiadomski współtworzący wraz z p. Klasem Lackschewitzem (byłym archiwistą Związku Rycerstwa Kurlandzkiego w Niemczech) książkowe zastawienie podwójnych losów, zarówno przesiedlonych w ramach paktu Ribbentrop – Mołotow ziemian Niemców z państw bałtyckich na terytorium Warthegau, jak i wysiedlonych ze swych majątków 1939/40 polskich ziemian. Obopólna wymiana informacji z p. Niewiadomskim zaowocowała m.in. poszerzeniem moich wiadomości o Vegesacku, o którym wiadomo teraz z całą pewnością, co następuje: pochodził z Łotwy, urodził się w 1879 r. w mieście Wolmar (obecnie Valmiera), był doktorem filozofii, przed wojną pełnił funkcję dyrektora kolei w Wolmarze, w 1941 r. otrzymał w zarząd powierniczy folwark Nosalewo, nigdy nie nosił tytułu barona (baronówną była jego żona) i że zmarł w 1966 r. w Bawarii na zamku Weissenstein. Fotografię von Vegesacka można znaleźć na jednej z popularnych stron genealogicznej: TUTAJ.

Trzeba tu jeszcze przywołać zapamiętane przez p. U. Jaworską powiedzenie krążące dawniej o wsi Kwilcz – gnieździe rodu Kwileckich, mianowicie, że „W Kwilczu szatan ma młode”. Być może ktoś potrafi wytłumaczyć znaczenie tych słów.

Tajemniczy loch w Bininie

W pobliżu stawu w Bininie stoi stara dworska oficyna, pod którą rozpościera się duża, sklepiona piwnica bez żadnego okna. Prowadzą do niej tylko dwa wejścia. Jedno znajduje się od strony stawu, a drugie prowadzi podziemnym przejściem do dobrojewskiego parku.

Dawnymi czasy kwaterowało w owym budynku prywatne wojsko, należące do dziedzica, pana Kwileckiego z Dobrojewa. Żołnierze mieszkali na górze, zaś na dole pełnili straż przy zamkniętych w lochu niewolnikach.

Opowiadają, że do Dobrojewa przywożono jeńców wziętych do niewoli na różnych wojnach, których następnie przeprowadzano tunelem do lochu w Bininie. Podobno trafiali tam za różne przewinienia także okoliczni mieszkańcy. Do dziś nie wiadomo, co dalej działo się z tymi uwięzionymi ludźmi.

4. Plan Binina na mapie topograficznej „Messtischbllat” w haśle „Scharfenort” z 1893 r. Czerwonym krzyżykiem oznaczono lokalizację oficyny. Własność Muzeum Ziemi Wronieckiej
950

 

5-6. Oficyna na terenie dawnego folwarku w Bininie. Fot. P. Pojasek

7. Krzyż na skraju Binina i droga brukowana z „latówką” do Dobrojewa. Fot. P. Pojasek

8. Panoplia na zabytkowym słupie bramowym w parku dworskim w Dobrojewie. Fot. P. Karczmitowicz
 

Zauroczona dziewczyna z Orliczka

Powiadają, że przed laty żyła w Orliczku dziewczyna, która miała taką dziwną moc, że gdy tylko o czymś pomyślała, to się jej to zaraz samo robiło. Bywało tak, że na jej polecenie łóżko samo się ścieliło, a chleb sam się piekł. 

Pewnego razu matka prosiła ją, ażeby zrobiła masło i ugotowała obiad dla domowników, którzy tego dnia pracowali w polu. Dziewczyna wróciła do chaty, a wszystko samo się już robiło. Kiedy ludzie przyszli na obiad, był już gotowy.

Po jakimś czasie o niezwykłych zdolnościach panny zrobiło się głośno w całej okolicy. Hrabiostwo Kwileccy z Dobrojewa, do których należała wieś Orliczko, obawiali się, że obdarzona niezwykłą mocą dziewczyna może komuś zaszkodzić. Zawezwali tedy doktora, aby zdjął z niej tajemniczy urok. Jak się później okazało, to sam hrabia Kwilecki, który był masonem, zadał owej pannie tę moc.

Od wizyty lekarza dziwna siła opuściła dziewczynę. Do śmierci żyła w panieństwie z najbliższą rodziną w Orliczku.

Orliczko pod Wronkami

(Z tamtego świata). Od pewnego czasu niesamowite rzeczy dzieją się w domu, cieszącego się ogólnym szacunkiem gospodarza Jana Kowalskiego, których nikt nie umie właściwie wytłumaczyć. Przed kilku tygodniami w nocy zbudził domowników hałas w całym domu, a gdy ucichło, spostrzeżono, że z szafonierki pospadały na ziemię stojące na niej szklane wazony, ale żaden się nie stłukł. Wazoniki te włożono za piec. Na drugi dzień między godziną 12-tą a 4 i pół po poł.[udniu] zaszły w domu tajemnicze zmiany. W izbie, w której nikogo nie było, nakryto do stołu i ustawiono obok niego krzesła, przynosząc dwa z drugiego pokoju. Wazoniki znalazły się na swojem dawnem miejscu, nalane wodą, a w nich kwiaty z domowego ogrodu. Od tego czasu przez kilka dni w tygodniu, zawsze w tych samych popołudniowych godzinach ktoś niewidzialny gospodarzy w mieszkaniu. Wystarczy krótka nieobecność domowników w pokoju, na to, by stanęła zastawa do stołu, lub też by rozesłano kilka łóżek, z wielką starannością składając na krzesła przysłaniające je kapy. Kiedyindziej znów z szafy wyjmuje ktoś wszystkie rzeczy zmarłej przed przeszło rokiem żony gospodarza i porządnie układa je na stole. Gospodarz sam dziwiąc się tym niewytłumaczalnym faktom, przez kilka dni nikomu o nich nie wspominał, ale wreszcie zawołał na świadka sołtysa p. Nowaka, swego najbliższego sąsiada. Ten stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że drzwi prowadzące z sieni do pokoju choć nie były zamknięte na klucz nie chciały się otworzyć, chociaż obaj z Kowalskim używali wszelkich sposobów ich otwarcia. Gdy wyszli na podwórze i za chwilę wrócili, zastali drzwi otwarte. Tajemniczą tą sprawą zainteresowały się władze i z polecenia Starostwa pilnie baczy na ten dom policja. Mimo jednak strzeżenia nie dało się zauważyć, by do domu  wchodził ktokolwiek. Najzupełniej wiarygodne zeznanie gospodarza i jego córki Teresy, zapewniają, że działanie kogoś obcego jest w tym wypadku wykluczone i trudno też przypuszczać, aby w ten sposób jakiś sprytny złodziej przygotowywał się do zamierzonej kradzieży. Córka gospodarza zawsze jest w domu i zapewnia, że nikt obcy nie przychodził, ale tajemnicza praca odbywa się podczas jej obecności w innym pokoju lub kuchni. Gdy np. na chwilkę wyjdzie do kuchni, już są w pokoju posłane wszystkie łóżka, z wyjątkiem jednego, na którem nikt nie sypia. Praca odbywa się zawsze cicho. Raz tylko córka gospodarza będąc w kuchni posłyszała szmery w pokoju i wtedy otworzywszy drzwi zapytała «Kto tam», a na to usłyszała w odpowiedzi głos «ja». – Rodzina przywykła już do tego, co się u nich dzieje i są przekonani, że jest to działanie zmarłej matki, bo i w sposobie wykonania prac znać jej rękę. – Ciekawa ta sprawa warta szczegółowego badania. Obok przypuszczenia, że jest to działalność ducha, jest także i ta możliwość, że czynności te wykonuje wspomniana córka p. Kowalskiego Teresa w stanie swego rodzaju chwilowej nieświadomości, w którym działa automatycznie, zapominając o tem, co zrobiła. W każdym razie mamy tu do czynienia z czemś niecodziennem i niezwykłem”. Odpis za: „Gazeta Szamotulska”, nr z roku 1923.

cdn.

Piotr Pojasek. Wronki, luty-marzec 2016 r.

Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.