NIEDŹWIEDZIE, BEROŁY I SISIOKI czyli WIELKANOCNE POCHODY MASZKAR ZWIERZĘCYCH
„Dyngus, dyngus, po dyngusie…”. Od tych słów zaczyna się jedna z wielkanocnych, ludowych przyśpiewek. Przyśpiewka, którą, jak łatwo się domyśleć, nucono w Drugie Święto Wielkiej Nocy, czyli w popularny dziś śmigus dyngus. Wykonywała ją wyjątkowa grupa przebierańców.
Święta Wielkiej Nocy dawniej wyglądały zupełnie inaczej niż obecnie. Inaczej też wyglądał świąteczny poniedziałek.
Biezdrowska Wielkanoc u Kolberga
Kulturę ludową w drugiej połowie XVIII w. zbadał i opisał znany polski etnograf Oskar Kolberg w swej kilkudziesięciotomowej pracy „Dzieła wszystkie”. W części poświęconej Wielkiemu Księstwu Poznańskiemu (wydawanej w latach 1875-1882), znaleźć można ciekawy opis zwyczajów wielkanocnych we wsi Biezdrowo, brzmi on następująco: „W pierwsze święto po południu bywał dyngus, tj. wzajemne oblewanie się. W drugie święto, ustrojonego parobka (wybranego spośród wielu innych) w grochowiny jako niedźwiedzia, z dzwonkiem na głowie, oprowadza drugi po wsi od chałupy do chałupy, śmiesząc ludzi a zbierając za to do kosza słoninę, jaja, chleb itd. Przytem bębnią inni na jakiej desce, gwiżdżą itp. jakoby dla niedźwiadka”.
Z powyższego cytatu widać, że zwyczaj polewania się wodą (śmigus dyngus), odbywał się dzień wcześniej niż obecnie, tj. w Niedzielę Wielkanocną, a poniedziałek „był zarezerwowany” dla przebierańców.
Śmigus dyngus?
Dlaczego Drugie Święto Wielkiej Nocy nazywamy śmigusem dyngusem? Etymologia słowa dyngus wyjaśnia, że ma ono pochodzić od „średnio-górno-niemieckiego dicnus, dyngus oznaczającego okup, wykup od podpalenia, rabunku, czy kontrybucję wojenną”. Jednak w tym przypadku, należy odwołać się do gwary wielkopolskiej.
W literaturze etnograficznej znaleźć można informację, że dyngus odnosi się zarówno do oblewania wodą, jak i chłostania, tj. bicia. Dlaczego bicia? Otóż, jedna z postaci należących do przebierańców, maszkar zwierzęcych, które w drugi dzień świąt chodziły po domach, a mianowicie konik, miał w ręku bat, którym bił każdego, kto stanął na jego drodze. Jak tłumaczył znawca gwary regionalnej, Janusz Gumny: „dynga, to ta pręga na ciele po uderzeniu batem”. Przywołuje od razu stare powiedzenie: „Ale go zbili, jedna dynga!”. Starsi mieszkańcy Wronek wspominali, że określenie dyngus, w naszym regionie, a w szczególności w Nowej Wsi, odnosiło się wyłącznie do owych pochodów przebierańców. Zwyczaj polewania wodą nie miał tu swojej nazwy. Oznacza to również, że słowo śmigus pojawiło się współcześnie i nie jest związane z naszym regionem, co również potwierdza literatura etnograficzna.
W czasach przedwojennych, a także jeszcze pewien okres po wojnie, Drugie Święto miało następujący przebieg: od rana polewanie wodą, po obiedzie pochody przebierańców, a wieczorem odbywała się wspólna potańcówka.
Niedźwiedzie, beroły i sisioki
„Główną postacią w pochodach wielkanocnych w środkowej i po części w zachodniej Wielkopolsce jest niedźwiedź, któremu towarzyszy orszak składający się z dziada, baby, kominiarza, konia i diabła, a niekiedy też i czapli”. Oczywiście skład takiej grupy jest zróżnicowany regionalnie i może się zmieniać.
Według relacji Franciszka Świniarskiego, mieszkańca Nowej Wsi, uczestnika dawnych, powojennych pochodów, grupa ta posiadała jeszcze jedną, bardzo ciekawą postać. Była to postać, która „nosiła na plecach umarłego”. Umarły to kukła wielkości człowieka, najprawdopodobniej wypchana słomą lub szmatami. Co jest ciekawe, postać ta nie pojawia się w żadnych opracowaniach naukowych, tym bardziej jest ona interesująca i trudna do wyjaśnienia zarazem. Franciszek Świniarski, niestety, nie pamiętał już, co ona miała oznaczać i w jakim celu ją noszono. Zostanie to już zapewne zagadką nieodgadnioną. Ciekawym jest fakt, że postać ta nie wstępuje już w okolicach Ćmachowa, gdzie przebierańcy byli obowiązkowym elementem świąt, nikt nawet o niej nie słyszał, choć wioski oddalone są zaledwie o kilka kilometrów.
Ważną rzeczą jest nazwa grupy. Jak wspominał F. Świniarski, w Nowej Wsi za przebierańcami wołano niedźwiedzie lub beroły (jest to pozostałość z języka niemieckiego, oznaczająca właśnie niedźwiedzie). J. Gumny dodał, że funkcjonowała również nazwa sisioki, występująca jako główna w Ćmachowie. To ciekawe określenie, wg „Słownika gwar polskich” autorstwa J. Karłowicza, oznacza konika, czyli drugą z czołowych postaci przebierańców. Słownik podaje formę sisiak, natomiast gwara wielkopolska przekształciła nieco to słowo, zmieniając formę na sisiok. Wielu ludzi z pobliskich wsi do dziś pamięta, że na źrebaka używano właśnie określenia sisiok.
W „naszej wronieckiej tradycji”, jak łatwo zauważyć, były dwie centralne postaci wymienione wcześniej: niedźwiedź i konik.
Przechodząc do opisu maszkar zwierzęcych zaznaczyć należy, że jest on oparty na wspomnieniach kilku osób, uczestniczących bądź pamiętających dawne zwyczaje.
Niezwykle cenną dokumentację nowowiejskich pochodów z okresu powojennego, stanowi zdjęcie należące do Franciszka Barłoga z Marianowa, wykonane krótko po wojnie, przez fotografa Edmunda Króla, przed domem rodzinnym państwa Barłogów. Pokazuje ono liczną grupę przebierańców oraz jednego muzykanta, który przygrywał na harmonii (pozostałe osoby to rodzina właściciela zdjęcia). Wśród przebierańców wyróżnić można (od strony lewej): milicjant (lub żołnierz), dziad i baba, Cygan, niedźwiedź, grajek, postać niosąca umarłego, konik i trzech kominiarzy. Głównym celem przebierańców była zabawa i psoty wszelkiego rodzaju.
Drugie cenne zdjęcie, tym razem z Ćmachowa, udostępniła Mechtild Scheele (córka Alfreda von Bake – właściciela majątku Ćmachowo), która wspominała: „Sisiaków bardzo dobrze pamiętam. Chociaż zawsze wiedziałam, którzy to byli (chłopacy), ale zawsze uciekałam do ostatniego kątu. W dalszych czasach już nie miałam strachu!! Zdjęcie ja zrobiłam: Wielkanoc 1938 r.”.
„Najbardziej szkódni byli Kominiorze”- jak wspominał F. Świniarski. Trzymali oni w rękach miotły brzozowe zrobione z witek, niby do czyszczenia kominów, ale naprawdę służyły one do wygarniania popiołu i sadzy z pieców na podłogę. Po zabrudzeniu całej izby, murzyli sadzą kogo się dało, a szczególnie upatrywali sobie młode panny! Urszula Wika z Ćmachowa dodała, że: „jeżeli podczas obchodzenia wsi, ktoś im umknął, rzucali mu owe witki pod nogi, aby się przewrócił, a wtedy nie pozostawili na nim «czystej nitki!»”. Kominiarze mieli całe czarne twarze i ręce, a w kieszeniach sadzę najczęściej wymieszaną z jajkiem czy kremem, co umożliwiało wybrudzenie każdej napotkanej osoby.
Baba z dziadem ubrani byli zawsze w stare łachy. „Baba trzymała w ręku koszyk do którego przebierańcy zbierali różne datki. Ludzie dawali wszystko: jajka, mąkę, pieniądze!”. Czesław Hoffman z Ćmachówka, który należał do grupy wielkanocnych przebierańców chodzących po Ćmachowie i okolicznych wioskach, wspomniał, że tamtejsza „baba i dziod poduszki mieli na garbie, okulary pozakładane, w spudnikach baba długich, obszarpana cała”. Urszula Wika dodała, że baba i chłop mieli wózek z lalką lub misiem w środku. Ten fakt nie zgadza się z poprzednią wypowiedzią, co oznacza, że ów wózek musiał pojawić się później, tzn. gdy Cz. Hoffman już nie brał udziału w pochodach.
Do grona przebierańców należał również Cygan. Jest to postać o sumiastych wąsach, w kapeluszu z laską w dłoni.
Przebierańcy wchodząc do każdej chałupy, śpiewali i tańczyli z gospodarzami w rytm wygrywanej przez grajka melodii. Podczas, gdy baba z dziadem tańcowali, kominiorze murzyli pozostałych domowników.
Jak wspomniano wcześniej, jedną z najistotniejszych postaci był niedźwiedź. Według opisu F. Świniarskiego, niedźwiedź był„ubrany w słomę, dokładnie w długi snop owinięty plecionymi warkoczami z długiej słomy”. Jak dokładnie widać na zdjęciu, snop związany był nad głową osoby i okrywał całe jej ciało. Postać miała obłożone słomą i obwiązane warkoczami również nogi i ręce. Niedźwiedź był jedyną postacią, którą prowadziła, na sznurku, inna osoba. W Ćmachowie, jak wspomina Cz. Hoffman, była to kolejna osoba, nie przebrana za żadną postać, natomiast w Nowej Wsi niedźwiedź był prowadzony przez tego, co grał na harmoszce (akordeonie). Głównym celem niedźwiedzia, poza psoceniem, było robienie w izbach odwiedzanych gości bałaganu, co doskonale umożliwiała wypadająca słoma.
Kolejną ważną i barwną postacią był sam sisiok czyli konik. Przebranie z wyglądu przypominające krakowskiego lajkonika, w Nowej Wsi było w kolorze białym, w Ćmachowie natomiast, w czasach przedwojennych i przez pewien czas po wojnie – niebieskim. Później kolor ten zmieniono na biel, która występuje do dziś. Osoba przebrana za konika miała przymocowaną, wystruganą z drewna, czy zrobioną innym sposobem, końską głowę, a z tyłu przyczepiony ogon. Konik w ręku zawsze trzymał bat i bił gdzie popadło, szczególnie upatrzywszy sobie dziewczyny. Sisiok z Nowej Wsi miał na głowie wysoką czapę co widać na zdjęciu.
Przebierańcy chodzili tak długo, dopóki nie odwiedzili wszystkich domostw w wiosce. Po tańcach, śpiewach, i psotach z domownikami, na zakończenie grupa składała życzenia i śpiewała różne piosenki. Jedna z charakterystycznych przyśpiewek, jaką pamiętał J. Gumny sprzed ponad trzydziestu lat, brzmiała następująco:
„Dyngus, dyngus po dyngusie,
Leży placek na obrusie,
Pani kraje, pun rozdaje,
Proszę o świncone jaje”.
Za takie odwiedziny i życzenia, gospodarze w podziękowaniu wkładali do koszyka co tylko mogli i mieli. Nierzadko również częstowano gorzałką.
Czesław Hoffman z uśmiechem wspominał psoty, na które pozwalali sobie młodzi w ten wyjątkowy dzień: „A najweselej to było, jak na Wielkanoc wesela się odbywały. Ja byłem wtedy za młody, miałem dopiero czternaście lat, ale przebierańcy stali koło kościoła, a kuminiorze mieli kieszenie pełne sadzy!!”. Jak się okazało, nie mieli żadnych skrupułów!
Gdy już każda chata została odwiedzona przez przebierańców, należało przygotować się do zabawy. W Nowej Wsi zabawa odbywała się jeszcze tego samego wieczora w niemieckiej szkole w sali gimnastycznej. Na taką zabawę schodzili się wszyscy, którzy mieli ochotę. Na zabawie najczęściej spożywano to co znajdowało się w koszyku. Przybyłych gości zazwyczaj zabawiał ten sam grajek, który maszerował w pochodzie – czasem tylko ktoś mu przygrywał na bębnach czy skrzypcach.
W powojennym Ćmachowie zabawa odbywała się tydzień po świętach. Cz. Hoffman tłumaczył, że gdy przebierańcy obeszli Ćmachowo, Wróblewo, Biezdrowo i Olin, to już na zabawę nie mieli ochoty. J. Gumny dodał, że w czasach późniejszych, w każdym niemal domu częstowano sisioków gorzałką – nic więc dziwnego, że zabawy odbywały się później. Z dalszej relacji J. Gumnego wynika, że nadmiar „darów w koszyku”, tj. zazwyczaj jaj, sprzedawano tydzień po świętach na targowisku, a za zarobione pieniądze organizowano zabawy. „Wysyłali wtedy takiego co go nikt nie zna, bo tak to nikt nie chciał kupić w sklepie. W GS-ach mówili – od sisioków to nie, bo gotowane! A jak do miasta zaszli, to nie każdy się znał i kobiety kupiły!”.
Dawniej w pochodach maszkar zwierzęcych, chodziła „sama kawalerka”. Ich wiek to średnio 25 lat. Tyle mieli F. Świniarski i Cz. Hoffman po wojnie, gdy zaczynali chodzić. Oznacza to, że tradycja ta była dość poważnie traktowana. Młodsi chłopcy nie byli w ogóle brani pod uwagę. W czasie wojny, żadne pochody się nie odbywały.
Jaki był cel pochodów?
Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego w ogóle odbywały się takie zabawy i co one miały oznaczać. Otóż literatura wyjaśnia, że pojawienie się przebierańców miało zapewnić społeczności wiejskiej urodzaj, zdrowie i dobrobyt. Dziś uczestnicy tamtych wydarzeń odpowiadają, że urządzali pochody tylko „dla zabawy”. Nikt już nie pamięta w jakim celu odbywały się owe maszkary i co oznaczają poszczególne postaci.
Zwyczaj ten, już niemalże całkowicie wymarły, zachował się jeszcze w Ćmachowie. Do tej pory, w Drugie Święto Wielkiej Nocy, można przyglądać się grupie przebierańców. Pochód rozpoczyna się, jak dawniej po obiedzie i trwa dopóki, dopóty wszystkie napotkane osoby nie zostaną umurzone. I oby przetrwał jak najdłużej 😊
Daria Wajdeman-Waszyńska, współpraca Piotr Pojasek