Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Wroniecka Jagusia

Wroniecka Jagusia – Agnieszka Śmigaj (1870-1949)

„Człowiek tak długo żyje,

jak długo trwa pamięć o nim…”

W roku 1998 na łamach „Wronieckich Spraw” (3/1998, s. 5-6) p. Wanda Pierzchlewiczowa przypomniała związaną z naszym miastem niezwykłą postać, jaką była niejaka Jagusia, czyli Agnieszka Śmigaj. Poniżej udostępniam artykuł p. Wandy, w którym w sposób bardzo ujmujący przedstawiła bohaterkę swych wspomnień. Na końcu tekstu autorka zwróciła się z apelem o ewentualne sprostowanie lub uzupełnienie zebranych informacji oraz o udostępnienie do publikacji zdjęcia Jagusi, którym niestety sama nie dysponowała. Tego samego roku w jednym z kolejnych numerów przywołanej powyżej gazety ukazała się fotografia Jagusi, którą w odpowiedzi na apel przysłali państwo Nowaccy z Poznania.

1. Wycinek z „Wronieckich Spraw” (8/1998, s. 9) ze zdjęciem Jagusi nadesłanym przez pp. Nowackich z Poznania

Zdaje się, że o wronieckiej Jagusi poza wyżej wymienioną pisali jedynie p. Eligiusz Ratajczak (syn ostatniego przedwojennego burmistrza Wronek) oraz p. Leszek Musielak. Pierwszy z nich umieścił o naszej bohaterce zabawną anegdotę w autobiografii, pt. „C.V. Taki sobie, acz nieco zagmatwany, chaotyczny życiorys Eligiusza Ratajczaka”, Kaźmierz 2008 (wydanie internetowe, s. 28-29). Drugi z kolei odniósł się do postaci Jagusi w II części swych „Wronieckich reminiscencji: wspomnień Leszka Musielaka”, które wyszły drukiem w „Gońcu Ziemi Wronieckiej” (8/2015, s. 24). Także oba krótkie wspomnienie przytaczam tu w całości. Ponadto zamieszczam kilka starych zdjęć z wizerunkiem Jagusi ze zbiorów prywatnych oraz muzeum wronieckiego, które przeniosą nas w klimat opisanego okresu lat 30 i 40 ubiegłego wieku. Całość zaś zamykają zebrane przeze mnie informacje pochodzące od paru wronczanek oraz z aktu zgonu.

Piotr Pojasek. Wronki, czerwiec-lipiec 2016 r.

***

Artykuł Wandy Pierzchlewicz, pt. „JAGUSIA”:

„Nad twoim domeczkiem

śpiewają skowroneczki…”

Pamiętam ją tak dawno, jak dawno pamiętam siebie, kochane miasteczko nad Wartą, migoczące rzeką pod lasem i wysmukłą latarnię pośrodku rynku.

Po prostu była – od tych najdawniejszych czasów. Musiała już być wiekowa, choć kolorowe łaszki – nosiła się ni to z krakowska, ni to z łowicka – i ogorzała zdrowa cera myliły wszystkie rachuby. Widywało się ją co dzień na ulicy, wystrojoną, barwną, odświętną. Na modrej czy karminowej spódnicy bieli się fartuszek, pod szyją przy śnieżnej koszuli sterczy wykrochmalona kryza, powiewają wstążeczki i mienią się korale.

2. Fotografia Agnieszki Śmigaj z albumu ks. prob. Piotra Stróżyńskiego. Udostępnił P. Nowak

Dziś myślę, że Jagusia Śmigaj przyciągała oczy; postać tak bardzo malownicza i niewątpliwie egzotyczna na tle szarych uliczek i szarej codzienności dawnych Wronek. Kroczy statecznie – porusza się trochę na wzór pacynek teatru kukiełkowego – w powadze i świadomości wysokich swoich funkcji: odwiedzi dziś Kazimierza lub Zofię czy Barbarę. Tak. Bo dzień w dzień zajęcie albo – trafniej – służbę Jagusi stanowiło chodzenie z gratulacjami, składanie życzeń. Zawsze przecież w otoczeniu ktoś święci imieniny, pobiera się, chrzci dziecko. Co rok w klepsydrze czasu przesypują się grudnie z Dobrą Nowiną i Wielkanoce z Wesołym Alleluja. Czasem uśmiechnie się fortuna i komuś zdarzy się wygrać na loterii czy z nagła otrzymać spadek. Wszystkie te wydarzenia nie obejdą się bez Jagusi. Obrządkiem praktykowanym od dawna przyzwyczaiła miejscową społeczność do swych oficjalnych jakoby i tutejszym kodeksem towarzyskim objętych odwiedzin. Skąd jej się to wzięło, kto ją do tego nakłonił, kto przyuczył; jak sobie to zajęcie organizowała, czy rozliczne terminy obejmowała pamięcią? – zastanawiałam się czasem, bo podobnego obyczaju nigdzie indziej nie spotkałam.

Jagusia trafiała wspaniałomyślnie do wszystkich, także niezamożnych jubilatów, którzy wiele dać jej nie mogli, chociaż – samotna – w ten sposób zarabiała na życie. Po skromnych zaułkach krążyła równie często, jak na pryncypialnej ulicy miasta. Z wyraźną przyjemnością odwiedzała dzieci.

Samo składanie życzeń stworzyło pełny rytuał. Jagusia prosiła obecnych o ciszę, kłaniała się poważnie, niczym wirtuoz przed występem solowym i podnosząc głos, zaczynała swoją misję: recytację powinszowania. Był to tekst wierszowany, inny na każdą okazję, w najprzeróżniejszych wariantach. Przypuszczalnie nigdy przez nikogo nie spisany, nawet przez nią samą, bo pisać podobno nie umiała. Przecież to ona całą tę nieporadną, wzruszającą, domorosłą poezję składała. Jakoś nie wydawało się nikomu, by kiedykolwiek mogło Jagusi zabraknąć. Niektórzy pamiętają, że rytuał gratulacyjny zawierał krótkie przerywniki – gesty taneczne, przytupywania tego szczególnego mistrza ceremonii.

Wiele lat minęło od czasu, gdy odbierałam lub tylko wysłuchiwałam Jagusinych życzeń. W pamięci, nie tylko mojej, bo rozpytywałam się pośród starszych wronczan, pozostały tego ledwo okruchy. Taka na przykład strofka liryczna, fragment oracji, otwierający kadencję wiersza:

«Nad twoim domeczkiem

śpiewają skowroneczki…»

Wystarczy mi po cichu powtórzyć strofę, a już widzę – skupiona twarz, niecodzienna sylwetka, pęk kwiecia łąkowego w ręku, jeśli to lato, albo zimową porą zwinięta w trąbkę laurka. We wspomnieniach kołacze także inny dwuwiersz, uroczysty finał tekstu życzeń, głoszony w wyższej tonacji:

«A dopóki kumór wody z morza nie wypije,

niech nasz pan żyje, niech żyje!»

Chodziło niewątpliwie o poczciwego komara (zaczarowanego mocą poezji w kumora – dziewotwora); komara bez szans na wypicie morskiego bezmiaru, a więc gwaranta długowieczności solenizanta.

Jagusia nosiła ze sobą mały, płócienny woreczek (niektórzy pamiętają koszyczek), do którego, po uczęstowaniu jej pieczywem i gorzałką – a jakże, nie gardziła mocnym trunkiem, o czym powszechnie wiedziano – kładło się dar w naturze według zasobności domu: przygarść mąki, to wianek kiełbasy, to połeć słoniny, podobno zwyczajowo nie pieniądze. Swoje kolorowe szmatki, takoż i laurki, kupowała Jagusia za grosze, uciułane ze sprzedaży grzybów czy jagód leśnych.

I tak, normalnym rzeczy porządkiem, mijały lata. Starzy umierali, dzieci dochodziły wieku dojrzałego – i tylko w pejzażu miasta trwała Jagusia. Nikt nie umiał powiedzieć, ile właściwie ma lat, skąd pochodzi, w ogóle niewiele o niej samej wiedziano. Zapytana, to wykpiwała się od odpowiedzi wierszowanym powiedzonkiem, to żartem («Wiele mam lat? Ile na stodole łat»). Mówiono, że wyszła ze wsi, z biedniackiego gospodarstwa, że nie ma nikogo bliskiego.

Potem przyszła wojna, druga światowa, i nie ominęła naszego miasta. Rozproszyła ludzi szeroko po świecie. Kiedy wiosną, roku czterdziestego piątego, wracałam z długiej tułaczki, na ulicy najnormalniej spotkałam wystrojoną starym obyczajem Jagusię. Ciepłe wzruszenie nie pozwoliło mi wtedy ocenić, jak bardzo zmienił ją zły czas. Spostrzegłam to niebawem. Jagusia schudła, pochyliła się, nawet jakoś zmalała. Kolorowe spódnice już nie furkotały na krępej, okrągłej kiedyś figurze, obwisły jakby, sflaczały. Ale najważniejsze – Jagusia źle widziała. Posuwała się teraz wolno, z ostrożnością ślepców. Na swoje wyprawy na łąki dopraszała dzieci, bo już i kwiatów spośród traw nie odróżnić mogła. Podobno w latach okupacji doznała wiele złego traktowania i ciężkiej pracy fizycznej, nie na jej wiek i siły.

Tej wiosny wyzwolenia miała wiele pilnych zajęć, a spieszyła się, jakby jej już niewiele czasu pozostało. I otóż obchodziła całe miasto, dom po domu, ulica po ulicy. Kazała ściszać rozmowy, pytała imiennie, słabo widząc, o wszystkich – czy zdrowi, czy szczęśliwie wrócili do swoich. Potem zaczynała okolicznościowe życzenia, tym razem szczególne, z okazji ni mniej ni więcej… powrotu Ojczyzny. A jakże, wierszowane. Była tam mowa i o jutrzence, i o Kościuszce dzielnym. Kończyły się równie bogobojnie, jak frywolnie:

«I podniósł Pan Bóg paluszek do góry,

Dotąd – a nie dalej!

Wzięły więc szkopy swoje grube tyłki

I uciekali, jak uciekali!»

W tym miejscu wybuchł entuzjazm i nieodmiennie powszechny śmiech. To też była ostatnia Jagusina akcja. Zdążyła uhonorować Wandy, Janów i Władysławów, ale już na Annę wydało się, że poważnie choruje. Doglądali jej kolejno znajomi i sąsiedzi, coraz częściej bywała nieprzytomna. Wymrukiwała pod nosem urywki życzeń, to znów niewyraźne rozmowy. Zresztą gasła spokojnie w pokoiku pełnym woni zasuszonych kwiatów i ziół.

Pewnego upalnego sierpniowego popołudnia odprowadziliśmy ją na wieczny odpoczynek. Pochowano ją na cmentarzu parafialnym, pod koroną wonnej lipy i barwnym kobiercem różnorodnego kwiecia. «Bo każdy tu, panie, od siebie coś znosi, nasadza, aż pstro od kolorów» – komentował spotkany grabarz.

Z biegiem lat przybywało grobów, mnożyły się pochówki Zakładu Karnego Wronki, szukano wolnych miejsc, a porządkowej ekipie cmentarnej zabrakło obywatelskiej pamięci, czyje prochy kryje ukwiecony kopczyk. Mogiłkę Jagusi skopano, nie wiem nawet, kiedy. Żal.

Powracam czasem myślą do Jagusi. Widzę jej dni, które przebiegły tak użytecznie, wszystkiemu wokoło życzliwe, a wszelako powoli wymazywane przez upływ czasu z powszechnej pamięci. Ci jeszcze ją pamiętający, może zechcą zatarty portret osoby wzbogacić o jakieś zdarzenie, może zapamiętaną anegdotę lub Jagusine wierszyki – i napisać do redakcji «Wronieckich Spraw»; może sprostują lub uzupełnią informacje autorki niniejszego wspomnienia. W ten sposób spłaca się dług własnej pamięci. Bywała kiedyś Jagusia chętnie fotografowana, a nuż ktoś posiada jej podobiznę w swoim albumie rodzinnym.

To już koniec opowieści o wronieckiej Jagusi. Zadbajmy wspólnie, by jej obraz przywołany nie bez trudu po przeszło półwieczu, mógł zajaśnieć pełnią barw. Dobrze sobie na to zasłużyła.

„Nad twoim domeczkiem

śpiewają skowroneczki…”

3. Fotografia przedstawiająca najprawdopodobniej coroczne śniadanie z okazji „Dnia Chorych” organizowane w parafii św. Katarzyny w latach 30. XX wieku przez Stowarzyszenie Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. W pierwszym roku (14 września 1933) udział wzięło ponad 50 chorych, którym pomagało m.in. 8 sanitariuszów z PCK. Na zdjęciu możemy zobaczyć (stojącą od lewej na tle dwuskrzydłowych wrót) Agnieszkę Śmigaj, pięciu sanitariuszy, (w birecie i okularach) ks. prob. Józefa Jasika i (młodą dziewczynę w okularach z przodu) Gabrielę Kitzmann. Ta ostatnia była córką długoletniej prezeski „Wincentek” Kazimiery Kitzmann; wykonała kilka wronieckich sztandarów. Zbiory MZW

***

Ze wspomnień Eligiusza Ratajczaka:

„Inna, bardzo ciekawa wroniecka postać – Jagusia. Stare wronieckie pyry na pewno ją pamiętają, nikt chyba nie znał jej nazwiska, (i tu podpowiada mi nieoceniony Staszek Mozolewski, iż nazywała się Śmigaj i mieszkała, jeszcze po wojnie, w tzw. «kazernie » przy ul. Sierakowskiej), ale Jagusię znał każdy Wronczanin. Zawsze czyściutka w wykrochmalonej barwnej, plisowanej spódnicy, kolorowej bluzce, obwieszona koralami i zawsze… w stanie wskazującym na spożycie. Śmialiśmy się z niej, gdy szła ulicą zataczając się i śpiewając coś tam lub mrucząc do siebie. Miała jedną cudowną cechę: wiedziała, kto z wronieckich notabli i kiedy miał imieniny i z dokładnością zegarka przychodziła składać życzenia, wierszem, który kończył się zawsze tak: «… i niech nam pan naczelnik/kierownik/burmistrz itd. tak długo żyje, aż ten komar z tego morza tej wody nie wypije!» Tata pytał potem «Wypiła by Jagusia trochę?» «A pewno, nic jeszczem w ustach dziś nie miała». Dostawała kielich wina lub jakiejś nalewki i odchodziła. Ale nie zawsze: jednego roku przyszła już zawiana i wypiwszy tego «szmyrgulansa» była tak gotowa, że p. Piasek, magistracki człowiek do wszystkiego został poproszony, by odwiózł Jagusię taczką (!) do domu”.

***

Ze wspomnień Leszka Musielaka:

„Generalnie panią «Jagusią» straszono małe dzieci. Była to postać charakterystyczna i charyzmatyczna zarazem. Prawdziwa legenda Wronek. Pani «Jagusia» mieszkała na ul. Sierakowskiej przed wiaduktem kolejowym. Niejeden agent mógłby jej pozazdrościć sposobu zdobywania wiedzy o datach imienin notabli, wesel i innych ważnych wydarzeniach miasta i okolic. Zainteresowani lokalnymi wieściami (także ploteczkami) często odwdzięczali się różnymi drobnymi prezentami albo… częstowali naszą bohaterkę czymś mocniejszym, po czym wyśpiewywała na całą okolicę przeróżne ludowe «kawałki».

Ja zetknąłem się z nią wielokrotnie i jakoś nie za bardzo jej się bałem. Te moje spotkania kojarzę z weselami, jakie zdarzały się w naszej rodzinie: ślub cioci Seweryny i wuja Edwarda Weidemannów w Nowej Wsi, wesele Hudziaków – cioci Heleny i wuja Jana we Wronkach na ul. Sierakowskiej oraz przyjęcie weselne cioci Jadwigi Hudziak i wuja Czesława Gałki, jakie odbyło się na Zamościu. Tam wszędzie zapamiętałem donośny głos swatki Jagusi wyśpiewującej ludowe przyśpiewki, czysty folklor nie zawsze odpowiedniej treści dla dziecięcych uszu. Stąd chyba właśnie tak dobrze przechowałem te zdarzenia w pamięci. Swoją drogą ciekawe, jaki udział w tych rodzinnych weselach miała wroniecka swatka?”.

4. Fotografia z wesela Jadwigi Hudziak i Czesława Gałki przed domem na tzw. Trynce (w sąsiedztwie mostu kolejowego od strony wronieckiego Zamościa). Pierwsza od lewej stoi Jagusia. 5 czerwiec 1943 r. Udostępniła H. Kałużyńska

***

…uzupełnienie

Dzięki uprzejmości p. Krzysztofa Miszke kierownika Urzędu Stanu Cywilnego we Wronkach, mogłem zapoznać się z aktem zgonu (USC Wronki, 44/1949) naszej bohaterki, z którego dowiadujemy się, że Agnieszka Śmigaj, stanu cywilnego panna, z zawodu pomoc domowa, urodziła się 1 stycznia 1870 r. we wsi Krerowo powiat Środa, z matki Franciszki Śmigaj (brak danych ojca), zmarła 19 sierpnia 1949 r. we Wronkach. Zgon zgłosiła Ksawera Kamińska z Wronek.

5-8. Jagusia „ofiarą” komunistycznej propagandy podczas wyborów (najprawdopodobniej) do sejmu w dniu 19 stycznia 1947 r. Na lokalu wyborczym mieszczącym się w Szkole Podstawowej nr 1 wisi portret ówczesnego prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta. Zbiory MZW

Pewne fakty dotyczące jej osoby udało się także ustalić dzięki informacjom uzyskanym od kilku mieszkanek Wronek. Z relacji p. Bogny Piórkowskiej i p. Ireny Gajdy wynika, że Agnieszka Śmigaj zamieszkiwała najpierw w organistówce (budynek dawnego szpitala-przytułku naprzeciwko fary), później w tzw. kaserni (wysoki zielony budynek na końcu ul. Sierakowskiej), i że pochowana została na cmentarzu parafialnym w grobie znajdującym się w polu A, w rzędzie 24, pod numerem 20 (ostatnią wiadomość, dzięki życzliwości ks. prob. Janusza Małyszka potwierdziłem w księdze cmentarnej; kilka lat temu we wskazanym grobie pochowano śp. p. Urszulę Szeląg).

9. Organistówka (dawny szpital-przytułek dla ubogich) przy ulicy Sierakowskiej nr 12. Fot. P. Pojasek

10. Budynek tzw. „Kaserni” przy ulicy Sierakowskiej nr 25 i 27. Czerwonym krzyżykiem oznaczono suterenę, w której niegdyś mieszkała Agnieszka Śmigaj. Fot. P. Pojasek

Z kolei p. Henryka Kałużyńska na podstawie przekazu swej matki (Jadwigi Gałki z d. Hudziak) dodała, że przed wojną Jagusia kalkowała podczas gry na organach w kościele św. Katarzyny. Owo kalkowanie (od „kalikować” – deptać) polegało na pompowaniu powietrza do miechów organowych za pomocą dwóch nożnych pedałów; z czasem czynność tę zastąpił motor elektryczny.

Zaś była mieszkanka wronieckiej kaserni, p. Barbara Kawka z d. Sarna bardzo ciepło mówiła o Jagusi, po której do dziś pozostał jej obrazek z wizerunkiem św. Agnieszki otrzymany na imieniny w 1945 r. Na jego odwrociu mama p. Barbary napisała: „Na pamiątkę / od Jagusi / dla Basi /Wronki. 4. 12. 45”. Rodzina Sarnów zajmowała mieszkanie na parterze (po prawej stronie od wejścia z numerem domu 27), pod nimi w suterenie mieszkała Maria Kamińska, u której aż do śmierci przebywała Jagusia. Z czasów dzieciństwa moja rozmówczyni przypomniała sobie, że kiedy w kościele robiono opłatki to ich skrawki Jagusia rozdawała dzieciom z podwórka kaserni. Oprócz Wronek odwiedzała z życzeniami pobliskie wioski. W halce pod spódnicą miała wszyte kieszenie, w których nosiła coś mocniejszego dla kurażu.

11. Obrazek z wizerunkiem św. Agnieszki. Udostępniła B. Kawka

Na jedno pytanie nie udało się niestety uzyskać odpowiedzi, mianowicie kiedy i w jakich okolicznościach nasza bohaterka trafiła do Wronek. Z wielu przywołanych powyżej świadectw dowiadujemy się, że w naszym mieście szczególnie zasłynęła, jako nieodzowny gość wielu różnych uroczystości, takich jak imieniny, chrzty, czy wesela. Aby ocalić pamięć o Jagusi można by w porozumieniu z obecnymi dysponentami grobu, w którym spoczywają jej doczesne szczątki, umieścić na pomniku niewielką tabliczkę o treści, np.: „AGNIESZKA / ŚMIGAJ / 1870-1949”. Może znajdzie się we Wronkach osoba, która o to zadba?

Obrazki z życia Jagusi zakończymy jednym z jej wierszyków, który zapamiętała i udostępniła p. Teodozja Siwińska. Krótki tekst był wypowiadany przed nowożeńcami:

„Niech nam para młoda żyje, dopóki kumor wody z morza nie wypije,

a kiedy kumor wodę z morza wypije, to para młoda niech żyje, niech żyje, niech żyje!”

***

Składam podziękowanie wszystkim wymienionym powyżej osobom za okazaną pomoc, a w szczególności za podzielenie się informacjami oraz udostępnienie archiwalnych zdjęć.

12. Plan cmentarza parafialnego we Wronkach. Napisem JAGUSIA oznaczono lokalizacją grobu śp. Agnieszki Śmigaj

Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.