Prawdopodobnie najlepsza strona o historii Ziemi Wronieckiej

Maria Szufrażanka

Wpisani w historię Wronek

Maria Szufrażanka (1899‒1961) ‒ działaczka polska na Warmii, Mazurach i Powiślu

Powtarzając za Olgą Tokarczuk, że jeżeli „Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera” ‒ przybliżę postać mojej ciotki Marii Szuragi, a potem oddam jej samej głos, bo nie chcę, aby jej historia umarła…

Maria była najstarszą córką Leona i Antonimy Szufragów. Drobna osoba o niesamowicie niebieskich oczach i trochę dziwnej fryzurze po drugiej wojnie światowej pomieszkiwała we Wronkach. Tu była zameldowana i tu po śmierci spoczęła na cmentarzu parafialnym.

Znaczną część życia poświęciła wysiłkom utrzymania polskości wśród naszych rodaków na Warmii i Mazurach. Pracowała jako przedszkolanka w Trzcianie i Starym Targu koło Sztumu. Szerzyła też polską kulturę i zwyczaje wśród dorosłych.

Po przejściu na rentę oddała się rodzinie. Mieszkała we Wronkach, ale ciągle jeździła w odwiedziny do sióstr. Pamiętam jej powroty. „Gwiazdka” wielokrotnie w roku: prezenty smakołyki i ukochana ciocia. Uczyła nas robótek ręcznych i wierszyków, przy tym śpiewała i bardzo dużo nam opowiadała oraz czytała. Potem zachorowała i odeszła od nas w roku 1961.

Zachowały się koperty z papierami po niej. W 1965 roku przeprowadzając się do Gdańska zabrałam te materiały i po latach, przeglądając ich zawartość, odkryłam, że jest tam kopia wspomnień, które ciocia pisała dla ówczesnego posła ziemi pomorskiej Floriana Wichłacza. Wspomnienia były dołączone do wniosku o przyznanie odznaczenia państwowego. Ciocia została pośmiertnie uhonorowana Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

A teraz oddaję głos cioci Marii, żeby opowiedziała, co się wydarzyło.

Iwona Górczyńska-Hapko. Gdańsk, 2019 rok.

PS. Bardzo dziękuję panu Piotrowi Pojaskowi za redakcję wspomnień, których maszynopis w wielu miejscach był prawie nieczytelny.

Prezentowane fotografie pochodzą ze zbiorów autorki. Poniższy odpis z zachowaniem oryginalnej pisowni.

Życiorys

Maria Szufraga

Gdańsk Wrzeszcz

ul. Boh. Getta Warsz. 4/12

Urodziłam się dnia 18 października 1899 r. w Hathenow pow. Lebus [Lubusz nad Odrą – przyp. P Pojaska] / Niemcy [w rodzinie Leona (1873–1948) i Antoniny z Fajgów (1875–1951), spoczywających na cmentarzu parafialnym we Wronkach (sektor D, rząd 4, grób 33) – przyp. P.P.].

Po ukończeniu szkoły podstawowej a następnie szkoły dla dziewcząt w Frankfurcie n/Odrą uczęszczałam na kurs pedagogiczny w Toruniu (1919 r.) Po ukończeniu kursu i złożeniu egzaminu w marcu 1920 r. wybrana zostałam spośród kursantek na kandydatkę do prowadzenia przedszkola na Ziemi Malborskiej i Warmińskiej.

W kwietniu 1920 r. zgłosiłam się w biurze Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Olsztynie. Jako teren działania wyznaczono mi Duże Koronowo koło Wartenborka. Wspólnie z sołtysem tej wsi zajęłam się organizacją przedszkola. W okresie, w którym przygotowywano wyposażenie przedszkola nawiązałam osobisty kontakt z ludnością wsi. Podczas moich odwiedzin poszczególnych rodzin rozmawiałam na temat zbliżających się dni plebiscytu, uświadamiałam i przekonywałam ludność do konieczności oddania głosu za przyłączeniem Warmii i Mazur do Polski. Pomimo strasznego terroru ze strony władz niemieckich oraz czynnego terroru miejscowych bojówek wiele rodzin zapisało swoje dzieci do polskiego przedszkola i przychodziło na zebrania urządzane przez Polski Komitet Plebiscytowy. Wieczorami uzbrojone w kije bandy napadały na moje mieszkanie wybijając szyby i wznosząc wrogie okrzyki pod moim adresem. Na ulicy bywałam zaczepiana i obrzucana kamieniami, przy czym grożono mi nie tylko pobiciem, ale nawet zgwałceniem. Lokal przedszkola został pewnej nocy kompletnie zdemolowany. Nazajutrz zjawił się wójt miejscowy i zapieczętował drzwi przedszkola, chcąc tym samym udaremnić dalszą moją pracę, co mu się jednak nie udało, gdyż razem z dziećmi – przy współudziale właścicieli lokalu – przez powyrywane z ramami okna wynosiłam nadające się jeszcze pojedyncze ławki i urządziłam przedszkole w ogrodzie. Ponieważ w tym okresie pogoda dopisywała, dzieci zbierały się codziennie w ogrodzie, gdzie kontynuowałam swoją pracę. Również i tu nie zaznałam spokoju i narażana byłam na najróżniejsze szykany. Krótko przed samym plebiscytem bojówkarze przyjęli taką postawę, że nie chcąc narazić dzieci na niebezpieczeństwo okaleczenia, zmuszona byłam zaniechać dalszej pracy w przedszkolu. Nie opuściłam jednak Koronowa poświęcając się już tylko podtrzymywaniu na duchu polskiej ludności.

Po przeprowadzonym plebiscycie władze moje uznały, że dalszy mój pobyt w Koronowie zagraża mojemu bezpieczeństwu, wobec czego we wrześniu 1920 r. zostałam skierowana do objęcia przedszkola w Trzcianie pow. sztumski. W dużej wsi, pamiętnej z bitwy ze Szwedami, ludność była w 100% polska. Mieszkały tu jedynie 2 rodziny niemieckie. Plebiscyt w tej wsi dał wynik w 100% dla Polski. Miejscowa rada rodzicielska wyznaczyła na przedszkole piękny lokal w pustej nieużywanej szkole poniemieckiej. Ponieważ w Trzcianie, jak i na całej Ziemi Malborskiej nie było jeszcze polskich szkół, dzieci szkolne zbierały się bardzo chętnie w godzinach popołudniowych w przedszkolu, gdzie udzielałam im bezinteresownie lekcji języka polskiego, śpiewu i recytacji. Chcąc dzieci starsze bardziej zainteresować, urządzałam kursy robót ręcznych, podczas których uczyłam nadrastającą młodzież polskich piosenek ludowych. Kursy te cieszyły się wielkim powodzeniem.

W przedszkolu miałam dobrze zaopatrzoną bibliotekę polską, z której starsi, szczególnie w zimie, chętnie korzystali. Ażeby zainteresowanie to nie osłabło, dbałam o powiększenie stanu ilościowego książek.

Na skutek doniesienia do władz niemieckich, że pod płaszczykiem prowadzenia kursu robót ręcznych, nauczam dzieci szkolne języka polskiego, w zimie 1926 r. wezwana zostałam do starostwa w Sztumie, gdzie mnie przesłuchiwano i dopytywano, z czyjego polecenia uczę dzieci szkolne. Na moje oświadczenie, że czynię to z własnej inicjatywy, spisano protokół i zabroniono mi kategorycznie przetrzymywania dzieci szkolnych w przedszkolu, grożąc w razie niezastosowania się do tego, zamknięciem przedszkola.

Z dniem 1 listopada 1927 r. zostałam przeniesiona do Starego Targu w pow. sztumskim.

W Starym Targu, położonym blisko Waplewa, dał się zauważyć wyraźny wpływ polskości i uświadomienia narodowego. Zastałam tu 3 domy zakupione przez Związek Polaków w Niemczech. Przy jednym z nich mieścił się duży ogród i boisko, co dawało dużą swobodę w rozwinięciu działalności.

Poza pracą w przedszkolu zajmowałam się pracą społeczną, a mianowicie początkowo byłam przewodniczącą miejscowego Towarzystwa Kobiet Polek pod wezwaniem św. Kingi. Wkrótce zostałam przewodniczącą tego stowarzyszenia i byłam nią do wybuchu wojny. Raz w miesiącu zwoływałam zebrania Towarzystwa Kobiet Polek, na których wygłaszałam referaty. Dorywczo zapraszałam obcych prelegentów.

W Starym Targu zorganizowane zostało Tow. Młodzieży Polskiej, którego byłam członkiem. W towarzystwie tym również wygłaszałam pogadanki, brałam udział w zajęciach świetlicowych i przygotowywałam młodzież do występów w przedstawieniach amatorskich ćwicząc z nimi sztuki teatralne oraz szyjąc potrzebne kostiumy.

Ponieważ zakaz władz niemieckich urządzania kursów robót ręcznych wyraźnie mówił o kursach robót ręcznych dla dzieci szkolnych, z inicjatywy Związku Polaków zorganizowane zostały w niektórych wsiach Ziemi Malborskiej kursy robót ręcznych dla dorosłych. W Starym Targu kurs ten prowadzony był przeze mnie. Miejscowa ludność nauczyła się wykonywania pięknych haftów kaszubskich, kurpiowskich oraz innych regionalnych. Na urządzanych wystawach robót, wykonywanych przez kursantki całego powiatu, Stary Targ wyróżniał się obfitością i jakością wystawianych prac.

W maju 1929 r. powstały w powiecie sztumskim pierwsze podstawowe szkoły polskie, m.in. również w Starym Targu. Wraz z otwarciem szkół polskich rozwinęło i podniosło się życie kulturalno-oświatowe ludności polskiej za Ziemi Malborskiej.

Szkoły polskie urządzały wspólne ze szkołami sąsiednich wiosek popisy na letnich zabawach szkolnych, wspólne wycieczki do lasu itd. Moją pracą było szycie kostiumów do przedstawień teatralnych dla młodzieży szkolnej jak i pozaszkolnej. Przedstawienia te cieszyły się dużym powodzeniem.

Władze niemieckie starały się najróżniejszymi sposobami utrudniać pracę zarówno nauczycieli jak i przedszkolanek. Prześladowania ze strony władz niemieckich zostały jeszcze bardziej spotęgowane po dojściu do władzy Hitlera. Najcięższe były lata 1938 i 1939 kiedy hitlerowcy przygotowywali się do agresji na Polskę. Prasa i radio niemieckie podawały coraz bardziej wrogie i napastliwe artykuły przeciwko Polsce i ludności polskiej. Radio niemieckie podawało kłamliwe wiadomości o rzekomych prześladowaniach Niemców w Polsce, podburzając miejscowych Niemców. Następowały wysiedlenia Polaków obywateli niemieckich ze swych rodzinnych wsi na inne tereny Niemiec. Pierwsze aresztowania miejscowych Polaków nastąpiły w pierwszych dniach lipca 1939 r. Dnia 20 lipca tego roku w powiecie sztumskim zostali aresztowani wszyscy nauczyciele i przedszkolanki oraz większa część Polaków-działaczy. Wszyscy zostaliśmy przewiezieni do obozu w Tapiau. Później po zakończeniu działań wojennych z Polską, mężczyźni zostali wywiezieni do obozów koncentracyjnych w Oranienburgu, Sachsenhausen, Dachau i innych, a kobiety umieszczone w więzieniu w Królewcu. Niektóre kobiety zwolnione zostały pod koniec 1939 r. Moje zwolnienie nastąpiło w maju 1940 r.

Po opuszczeniu więzienia wezwana zostałam do Starostwa w Sztumie, gdzie mi oświadczono, że odbiera mi się prawo dalszego pobytu w Niemczech i że już nigdy nie uzyskam zezwolenia na pracę w moim zawodzie na terenach niemieckich.

Po moim wysiedleniu ze Starego Targu, schorowana udałam się do mojej siostry, również wysiedlonej, do Niedomic pow. Tarnów. Tam przebywałam do roku 1942 będąc na utrzymaniu rodziny. Od lipca 1942 r. pracowałam w Instytucie w Puławach jako biuralistka.

Po oswobodzeniu Ziemi Malborskiej w czerwcu 1945 r. powróciłam do Sztumu, gdzie zostałam przez komisję weryfikacyjną zweryfikowana i nadano mi obywatelstwo polskie.

Będąc w Sztumie zgłosiłam się u ówczesnego burmistrza celem ew. podjęcia mojej pracy przedwojennej. Ze względu na nieuregulowane jeszcze wówczas stosunki w szkolnictwie zostałam skontaktowana z dyrektorem szpitala powiatowego w celu zorganizowania szpitala. Istniejący przed wojną szpital został w czasie działań wojennych doszczętnie zniszczony, wobec czego na szpital przeznaczono jeden z budynków poniemieckich. Pierwszy okres organizacyjny był nadzwyczaj trudny. W Sztumie i okolicy było bardzo wielu chorych na choroby zakaźne, a szpital nie posiadał żywności i najniezbędniejszego wyposażenia. Osobiście objeżdżałam wsie sztumskie zbierając u ludności autochtonicznej żywność i bielizną pościelową, ręczniki itp. Muszę tu podkreślić, że spotkałam się u ludności autochtonicznej z wielkim zrozumieniem i dużą ofiarnością, tak że dary ludności pozwoliły na prowadzenie szpitala w tym pierwszym tak ciężkim okresie. Początkowo pracowaliśmy w szpitalu nie otrzymując żadnego wynagrodzenia. W szpitalu pracowałam jako kierowniczka administracyjna do końca listopada 1950 r.

Od roku 1948 zaczęłam zapadać na zdrowiu. Wyczerpująca praca zawodowa i społeczna na terenach Powiśla w okresie międzywojennym, stałe prześladowanie Niemców, przebywanie w więzieniu w Królewcu, ukrywanie się przed Gestapo podczas okupacji oraz wyczerpująca nerwowo i fizycznie praca podczas organizowania Szpitala Powiatowego w Sztumie spowodowały, że zaczęłam poważnie zapadać na chorobę serca. Doprowadziło to do niezdolności do pracy. W roku 1952 Komisja Lekarska uznała mnie niezdolną do pracy i przyznano mi rentę inwalidzką w wysokości 180 zł. Obecnie, po podwyższeniu renta moja wynosi zł 500 – miesięcznie.

[Maria Szufraga zmarła 16 października 1961 r. we Wronkach i została pochowana na miejscowym cmentarzu parafialnym (sektor D, rząd 5, grób 32 – podgląd grobu na stronie Grobonet Wronki). Pośmiertnie odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (źródło: http://www.kwidzynopedia.pl/index.php?title=Maria_Szufraga, za: „Słownik Biograficzny Warmii, Mazur i Powiśla”) – przyp. P.P.].

Gdańsk-Wrzeszcz, dnia 22 lutego 1961 r.

Wspomnienia z plebiscytu i okresu międzywojennego na terenie Warmii i Powiśla

Maria Szufraga

Gdańsk Wrzeszcz

ul. Boh. Getta Warsz. 4/12

Od sierpnia 1919 r. brałam udział w Pedagogicznym kursie dla Przedszkolanek w Toruniu. Po ukończeniu kursu i złożeniu egzaminów w marcu 1920 r. hr. Sierakowska [Helena Sierakowska z d. Lubomirska (1886–1939) – przyp. P.P.] wybierała z grona kursantek kandydatki na przedszkolanki, które by mogły objąć kierownictwo przedszkoli na Ziemiach Warmińsko-Mazurskich oraz na Ziemi Malborskiej, tj. na terenach na których w lipcu 1920 r. miał się odbyć plebiscyt, wybór padł również na mnie. Nie przypuszczałam wówczas, że zwiąże się z tymi terenami na długie lata.

Z polecenia hr. Sierakowskiej zgłosiłam się w kwietniu 1920 r. w biurze Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Olsztynie. Kierowniczką Sekcji dla spraw Przedszkoli była hr. Łubińska, która jako teren działania przeznaczyła dla mnie Duże Koronowo pow. Wartenbork [właśc. Wartembork, niem. Wartenburg, dziś Barczewo – przyp. P.P.], obwód Olsztyn.

Sołtysem wsi Koronowo był p. Jagodziński, człowiek wielkiej zacności i nieprzeciętnej miary patriota polski, przyznający się wraz z całą rodziną jawnie do polskości, co w okresie przedplebiscytowym było wielkim bohaterstwem. Miejscowa ludność polska była bowiem pod stałym terrorem bojówek niemieckich i obawiała się przyjąć na zamieszkanie polską przedszkolankę, a szczególnie bała się oddać w swoim mieszkaniu lokal na przedszkole. Dzięki staraniom i poparciu sołtysa Jagodzińskiego otrzymałam mieszkanie u rodziny Tomaszewskich a lokal u pewnej wdowy, której nazwiska niestety nie pamiętam. Była to jednak bardzo odważna Polka.

W okresie, w którym przygotowywano wyposażenie przedszkola nawiązałam osobisty kontakt z ludnością wsi. Podczas moich odwiedzin poszczególnych rodzin, rozmawiałam na temat zbliżającego się terminu plebiscytowego uświadamiałam i przekonywałam ludność o konieczności oddawania głosów za przyłączeniem Warmii i Mazur do Polski, równocześnie zbierając zapisy do polskiego przedszkola. Pomimo strasznego terroru ze strony niemieckich władz oraz czynnego terroru miejscowych bojówek (tzn. Haukomando z Heimatvereinu) wiele rodzin zapisało swoje dzieci do polskiego przedszkola. Bardzo wrogo odnosił się do mnie wójt miejscowy, Waschkau. Nasyłał on wieczorami pod moje mieszkanie uzbrojone w kije bandy, które wybijając szyby, wznosiły wrogie okrzyki pod moim adresem jak i moich gospodarzy. Nienawiść i terror tych band była tak wielka, że na ulicy byłam na każdym kroku zaczepiana, obrzucano mnie kamieniami, grożąc pobiciem i zgwałceniem, chcąc mnie nastraszyć i w ten sposób zmusić do zaniechania dalszej pracy na rzecz polskości. Wierząc w słuszność sprawy, nie załamałam się, pozostając na wyznaczonym mi posterunku.

W noc poprzedzającą otwarcie przedszkola, mniej więcej w połowie czerwca, miejscowi bojówkarze zdemolowali doszczętnie nie tylko urządzenie, ale cały lokal przedszkola. Nazajutrz zjawił się wójt Waschkau i zapieczętował drzwi przedszkola, chcąc tym samym udaremnić dalszą moją pracę. Nie udało mu się to, gdyż razem z dziećmi przy współudziale właścicielki lokalu, przez powyrywane z ramami okna, wyniosłam nadające się jeszcze pojedyncze sztuki ławek i zrobiłam otwarcie przedszkola w ogrodzie. Ponieważ pogoda była wówczas piękna, dzieci zbierały się codziennie w ogrodzie, starając się kontynuować moją pracę. Przychodziły, ponieważ były wakacje dzieci szkolne, uczyłam je recytacji polskich piosenek i małych przedstawień. Ale i tu nie dano nam spokoju. Bojówkarze zaczęli codziennie zbierać się przy ogrodzie, przedrzeźniając, wykrzykując, odgrażając się pobiciem, strasząc dzieci i rodziców. Krótko przed samym plebiscytem bojówkarze przyjęli tak groźną postawę, że nie chcąc narazić dzieci na okaleczenie, zmuszona byłam zaniechać dalszej pracy w przedszkolu. Uważałam jednak za punkt honoru nie opuszczać Koronowa, poświęcając się tylko podtrzymywaniu na duchu polskiej ludności wierząc w dziejową sprawiedliwość. Z miejscowych działaczy oprócz rodziny Jagodzińskich pamiętam jedynie nazwisko p. Szuki, który wykazywał dużą aktywność, który jednak był zmuszony jeszcze przed plebiscytem opuścić wieś. Przyjeżdżał czasem do wsi brat kompozytora Nowowiejskiego, ks. Nowowiejski, który ćwiczył z nami lekcje chóru polskiego, ucząc piękne piosenki, które jego brat skomponował, jak „O Warmio moja miła” i inne. Przemawiał ks. Nowowiejski do ludności, zachęcając ją do oddania głosu dla Polski. Zebrania odbywały się często w ogrodzie sołtysa Jagodzińskiego. Na pewnym zebraniu, na którym przemawiał mówca z komitetu Plebiscytowego z Olsztyna bojówkarze napadli na uczestników i dużo osób pobili do krwi. Zebranie zostało rozbite i wszyscy zmuszeni byli rozejść się. Pamiętam, że na jednym zebraniu rozbitem był także p. Domański, syn znanego Polaka z Wartenborka. Zdarzało się jednak, jak kiedyś byłam świadkiem, na takim zebraniu przedplebiscytowem nie dopuszczono polskiego mówcę, natomiast na mównicę wszedł mówca niemiecki, który w polskim języku szczuł na Polskę, że w Polsce nędza że Polska uwikłana w wojnę z Rosją, że rządzić w Polsce będą „Warszawiacy”, którzy zawsze będą gardzić Warmiakami.

Przed samem plebiscytem zjechało się do wsi dużo osób z dalszych stron Niemiec, którzy rzekomo z tej miejscowości pochodzili, i którzy od razu rozwinęli wielką propagandę na rzecz Niemiec. We wsi działy się straszne rzeczy bojówkarze pod bokiem Komisji Alianckiej rozbijali każde polskie zebranie, straszyli odwetem po ukończeniu plebiscytu. To też plebiscyt nie mógł inaczej wypaść.

Po przeprowadzonym plebiscycie, moje władze uznały mój dalszy pobyt w Koronowie jako zagrażający mojemu bezpieczeństwu, wobec czego zostałam przez hr. Sierakowską skierowana do objęcia przedszkola w Trzcianie pow. sztumskiego. W dużej wsi, pamiętnej bitwy ze Szwedami ludność była w 100% polska. Mieszkały tu jedynie 2 rodziny niemieckie. Miejscowa rada rodzicielska wyznaczyła na przedszkole piękny lokal w pustej nieużywanej szkole poewangelickiej. Do przedszkola uczęszczało około 60 dzieci w wieku przedszkolnym. Ponieważ w Trzcianie, jak i na całej Ziemi Malborskiej nie było jeszcze polskich szkół, dzieci szkolne zbierały się bardzo chętnie w godzinach popołudniowych w przedszkolu, gdzie uczyłam je polskiego śpiewu, recytacji w języku polskim i okolicznościowych przedstawień teatralnych. Liczba dzieci szkolnych dochodziła do 70-ciu. Dla młodzieży pozaszkolnej urządzałam kursy robót ręcznych, podczas których młodzież śpiewała polskie piosenki ludowe. Kursy te cieszyły się wielkim powodzeniem.

W przedszkolu miałam dobrze zaopatrzoną bibliotekę polską, z której starsi, szczególnie zimą, bardzo chętnie korzystali. Ażeby to zainteresowanie nie osłabło, starałam się kilkakrotnie o powiększenie stanu ilościowego książek, które też za pośrednictwem hr. Sierakowskiej otrzymywałam.

Opiekunami przedszkola były prócz hr. Sierakowskiej, p. Nertle z pobliskiego majątku Szadowo, pani Janta Półczyńska z Michorowa, a po jej śmierci, pani Kowalska z Górki k. Kwidzynia.

Praca moja dawała mi w Trzcianie duże zadowolenie, ludność bardzo bojowa, na wskroś polska, postawa odważna i stanowcza, tacy miejscowi działacze jak Lewicki Antoni, wraz z całą rodziną to wielcy patrioci. Antoni Lewicki zginął w obozie. Dalej Pacer, Trzciński, którego syn późniejszy nauczyciel polski chodził do mnie kiedyś do przedszkola. Dalej pamiętam dalszych działaczy jak Sadowskich, Omieczyńskich, Pomierskich, Ronowskich i wielu innych. Z pobliskiego Straszewa pragnę wymienić P. Połomskiego, znanego działacza polonijnego, który walczy o polskie nabożeństwa w kościele parafialnym, który nawet po śmierci ks. Połomskiego pojechał z dwoma dalszymi patriotami do biskupa warmińskiego Bludau, żeby wyznaczył do Straszewa księdza który będzie dobrze władał językiem polskim. Ludność Trzciana to element na wskroś polski w każdym domu abonowano „Gazetę Olsztyńską”, wszyscy odnosili się do mnie z taką życzliwością jakbym była członkiem rodziny.

Na moją pracę wrogiem okiem patrzył miejscowy kierownik szkoły niemieckiej, Niemiec Lange. Doniósł on do starostwa w Sztumie, że w przedszkolu zbiera się młodzież szkolna, że pod płaszczykiem prowadzenia kursu robót ręcznych, nauczam dzieci języka polskiego.

W zimie 1926 r. zostałam wezwana do Starostwa w Sztumie, gdzie mnie przesłuchiwano, dopytywano się, z czyjego polecenia uczę dzieci szkolne a na moje oświadczenie, że czynię to z własnej inicjatywy, spisano protokół i zabroniono mi kategorycznie przetrzymywania dzieci szkolnych w przedszkolu, grożąc w razie niezastosowania się, zamknięciem przedszkola. W czasie spisywania protokołu i chwilowej nieuwagi przesłuchującego udało mi się odczytać donos, pod którym był podpis nauczyciela Lange.

Dalszym etapem wrogiej pracy Langego było odebranie przez władze niemieckie budynku szkolnego, służącego dotychczas na przedszkole. Budynek ten stał pusty przez dłuższy czas, poczem otwarto w nim niemiecko-ewangelicką szkołę, do której dochodziły również dzieci z sąsiedniego Straszewa. Ogólna liczba tych dzieci wynosiła 8–10-cioro. Niemca Lange specjalnie drażniło to, że w czasie przerwy między lekcjami dzieci rozmawiały ze sobą głośno po polsku, bawiły się w nauczone przeze mnie gry polskie, nie krępując się obecnością nauczyciela Niemca.

Po odebraniu budynku szkolnego, przedszkole mieściło się w maleńkim pomieszczeniu u p. Dellera. Dzieciom szkolnym niestety musiałam odmówić dalszego przychodzenia do przedszkola.

Z dniem 1 listopada 1927 r. zostaje przeniesiona do Starego Targu w pow. sztumskim.

W Starym Targu otworzono przedszkole polskie również w okresie przedplebiscytowym w roku 1920. Pierwszą przedszkolanką była moja koleżanka z kursu w Toruniu, Halina Adamala, która jednak po 3 latach pracy wróciła do rodzinnych stron do Polski. Na jej miejsce przyjechała do Starego Targu Zofia Studzińska, która w roku 1927 również wyjechała na stałe do Polski.

W okresie tym władze niemieckie zaczęły robić trudności, nie udzielając zezwolenia na wjazd na tereny niemieckie przedszkolankom polskim, posiadającym obywatelstwo polskie. Hr. Sierakowska mając trudności w sprowadzeniu z Polski nowych sił, które by zapełniły powstałe luki w istniejących 7-miu przedszkolach, rozpoczęła już na kilka lat przed tym akcje wysyłania młodzieży autochtonicznej, posiadającej obywatelstwo niemieckie, do Polski, celem ich kształcenia na nauczycieli jak również na przedszkolanki polskie. I tak placówkę w Trzcianie po mnie objęła kol. Agnieszka Połomska – córka znanego patrioty polskiego i działacza ze Straszewa, obywatelka niemiecka. Do tego czasu bowiem jedyną przedszkolanką z obywatelstwem niemieckim byłam ja. W tym czasie powstaje Polsko-Katolickie Towarzystwo Szkolne z siedzibą w Berlinie, oddział w Sztumie. Oddział ten mieścił się w Sztumie w własnym budynku, w którym były również biura Związku Polaków, jak również Polski Bank Ludowy.

Prócz pracy w przedszkolu zajmowałam się również pracą społeczną, a mianowicie początkowo byłam v-przewodniczącą miejscowego Towarzystwa Kobiet Polek pod wezwaniem św. Kingi, do którego należało do końca 1939 r. 180 członkiń, po wysiedleniu hr. Sierakowskiej do Polski byłam do końca 1939 r. przewodniczącą tego Stowarzyszenia. Raz w miesiącu zwoływałam zebranie, na którym wygłaszałam referaty związane z historią polską, kulturalno-oświatowe. Od czasu do czasu zapraszałam obcych prelegentów p. Wandę Donimierską [właśc. Donimirską – przyp. P.P.] lub z biura Związku Polaków pp. Golisza (którego Niemcy w czasie wojny w więzieniu w Berlinie ścięli) oraz Boeniga, Wojciechowskiego powojennego burmistrza polskiego w Sztumie i innych.

W Starym Targu zorganizowano Tow. Młodzieży Polskiej, którego byłam członkiem. Prezesem tego Towarzystwa był Jan Kryn. Brałam udział w zebraniach od czasu do czasu wygłaszałam na tych zebraniach pogadanki. Przygotowywałam młodzież do występów teatrów amatorskich ćwicząc z nimi sztuki teatralne oraz szyjąc wszystkie kostiumy.

Ponieważ zakaz władz niemieckich urządzania kursów ręcznych wyraźnie mówił o kursach robót ręcznych dla dzieci szkolnych, z inicjatywy hr. Sierakowskiej zorganizowane zostały w niektórych wsiach ziemi Malborskiej kursy robót ręcznych dla dorosłych.

W Starym Targu kurs prowadzony był przeze mnie. Miejscowe kobiety nauczyły się wykonywania haftów kaszubskich, kurpiowskich oraz innych regionalnych. Na urządzanych wystawach robót, wykonywanych przez kursantki z całego powiatu, Stary Targ wyróżniał się obfitością i jakością wystawionych robót. A wszystko dla tego tak się udawało, bo kobiety były pełne zapału i nie zmorzonej energii. Uczęszczało na te kursy około 60-ciu kobiet.

Na specjalne podkreślenie zasługuje działalność polskiego katolickiego chóru kościelnego, prowadzonego przez miejscowego organistę p. Rajskiego. Polski chór katolicki odegrał wielką rolę w życiu Polonii na Powiślu. Piękny śpiew podnosił uroczystość nabożeństw, uczył ludzi pięknych pieśni polskich. Członkowie chóru śpiewali na wszystkich uroczystościach kościelnych, na pogrzebach rozbrzmiewał nad otwartą mogiłą polski śpiew. Przy przedstawieniach teatralnych dziecięcych z okazji Gwiazdki w Przedszkolu i na zakończenie roku szkolnego, miejscowy chór pieśniami kościelnymi i ludowymi podnosił uroczystości. Na urządzanych popisach wszystkich połączonych chórów z całego powiatu, chór ze Starego Targu zajmował dość często pierwsze miejsca. Wielka to zasługa p. Rajskiego, który ćwiczył chór tylko w języku polskim. Powstały w późniejszym czasie chór niemiecki zwracał się kilkakrotnie do p. Rajskiego prosząc go o prowadzenie chóru niemieckiego. Rajski jednak zawsze odmawiał. Z podobną propozycją przejścia do ich chóru zwracał się dyrygent niemieckiego chóru do pań Zakrzewskich, posiadających piękne głosy, jak również i do innych członków chóru, chcąc osłabić nasz chór polski, jednakże spotykał się zawsze z odmowną odpowiedzią.

Polski chór liczył około 40 członków, którzy nie szczędzili trudu z przychodzeniem na lekcje.

Wielką pomocą w pracy społecznej w Starym Targu był stan posiadania przez Związek Polaków trzech budynków, i dużego boiska. W największym budynku mieściła się później Polska szkoła, w następnym budynku przedszkole i świetlica dla młodzieży, oraz mieszkania dla nauczycieli i przedszkolanek.

W maju 1929 r. powstają w powiecie pierwsze podstawowe szkoły polskie między innymi w Starym Targu. Pierwszym nauczycielem był Antoni Sarnowski. Równocześnie następuje otwarcie szkół polskich w Waplewie, gdzie nauczycielem jest p. Jan Allery i w Nowym Targu, w której nauczycielem jest p. Leon Wiśniewski, który aż do czasu aresztowania 1939 r. pozostaje na tej placówce.

Wraz z otwarciem szkół polskich, rozwinęło się i podniosło się życie kulturalno-oświatowe ludności polskiej na Ziemi Malborskiej. Przybyli nauczyciele, oprócz swojej pracy zawodowej, przeprowadzali z młodzieżą zajęcia sportowe. Gdzie nie było dyrygentów nauczyciele polscy prowadzili chóry i brali czynny udział we wszystkich pracach społecznych.

Władze niemieckie jednakże starały się w najróżniejszy sposób przeszkadzać i utrudniać pracę zarówno nauczycieli jak i przedszkolanek. Między innymi przedszkolanki, które posiadały obywatelstwo polskie, mogły swą działalność ograniczyć jedynie do zajmowania się dziećmi w wieku przedszkolnym. Nie wolno im było należeć do polskich stowarzyszeń, nie mogły brać czynnego udziału w życiu społecznym ludności miejscowej. Jedynie ja i nieliczne koleżanki, posiadające obywatelstwo niemieckie, mogłyśmy udzielać się społecznie. Osobom, mającym obywatelstwo polskie, władze niemieckie zabraniały brania udziału w posiedzeniach Związku Polaków w Niemczech. I tak w listopadzie 1932 r. zostaje p. Sarnowskiemu, nauczycielowi ze Starego Targu, odebrane prawo nauczania w szkole polskiej z równoczesnym odebraniem prawa pobytu w Niemczech za udział w takim zebraniu. Na jego miejsce przychodzi z Berlina nauczyciel A. Kosteński, który mniej więcej po roku zostaje przeniesiony do Mikołajek pow. Sztumski. Nauczycielem w Starym Targu zostaje teraz p. Franciszek Jujka, człowiek bardzo zdolny, i który z pasją zabrał się do pracy społecznej. Niestety i jemu po 4 latach pracy zostaje przez władze niem. odebrane prawo nauczania i pobytu w Starym Targu. Następnym naucz. w Starym Targu jest nauczyciel Jan Mądry, posiadający obywatelstwo niemieckie, który ukończył Akademię Pedagogiczną w Bytomiu. Pozostaje on w Starym Targu do czasu aresztowania wszystkich nauczycieli i przedszkolanek to znaczy do sierpnia 1939 r.

Z miejscowych działaczy należy wymienić Piotra Wiśniewskiego, który został prezesem Koła Robotników Polskich oraz Przewodniczącym Miejscowego Koła Związku Polaków. W pracy wydatną pomoc wykazywał późniejszy Prezes tych stowarzyszeń Jan Floryn i Trafalski. Jan Kryn jako prezes Koła młodzieży. Aktywni członkowie stowarzyszeń polskich to Zakrzewscy, Kamińscy, Białkowie, [Ru(?)]miankowa i wielu innych, których nazwisk w tej chwili nie pamiętam.

Po dojściu do władzy Hitlera w Niemczech rozpoczęły się dopiero prawdziwe prześladowania. Ponieważ ilość dzieci, uczęszczających do szkoły polskiej wzgl. do przedszkola, wynosić musiała najmniej 10-cioro dzieci, gdyż w innym wypadku władze z powodu niedostatecznej ilości dzieci, zamykały szkołę polską. Niemcy starali się wszelkimi sposobami przeszkodzić w posyłaniu dzieci do szkół polskich i przedszkoli. Rodzice, których dzieci chodziły do polskiej szkoły, otrzymywali wypowiedzenie z pracy i nie mogli na terenie Ziemi Malborskiej uzyskać innego zatrudnienia. Tak było z Janem Kamińskim, pracującym na pobliskim majątku Kątki. Właściciel Kątek Hauptmann Rohrbeck, wypowiedział pracę długoletniemu pracownikowi Janowi Kamińskiemu jedynie dlatego, że posyłał on swoje dzieci do polskiej szkoły i przedszkola. Kamiński nie ugiął się ale stracił pracę i po długich daremnych staraniach przyjęty został do pracy w Waplewie. Jan Floryn pracował jako murarz w Starym Targu. Został z tych samych powodów zwolniony z pracy i nie mógł otrzymać pracy na Ziemi Malborskiej. Po dłuższym bezrobociu otrzymał zatrudnienie w dalekim Królewcu. Rodzina jego pozostała w Starym Targu a on sam od czasu do czasu tylko przyjeżdżał do rodziny. Taki sam los spotkał Piotra Wiśniewskiego, Jana Trafalskiego oraz wielu innych. Szykany te spowodowały, że niejeden bardzo dobry Polak posiadający liczną rodzinę, po zwolnieniu z pracy i niemożności otrzymania zatrudnienia, z ciężkim sercem wycofał swoje dzieci z polskiej szkoły.

Poszczególni Inspektorzy szkolni z Niemieckiego Inspektoratu Szkolnego w Sztumie odnosili się bardzo wrogo do szkół i przedszkoli polskich.

Najbardziej zażartym wrogiem polskości był hitlerowiec miejscowy i wójt Starego Targu, Niemiec Felske. Jego syn był prowodyrem młodzieży hitlerowskiej. Sprowadzał on swoją „drużynę” pod szkołę, krzycząc i śpiewając ulubioną piosenkę hitlerowską „Stellt die Juden und die Polen an die Wand”. Zwolnienia z pracy wyżej wymienionych osób następowały na skutek represji, wywieranych przez Felskego na pracodawcach. Miejscowa ludność polska, która w różnych sprawach urzędowych musiała się zwracać do wójta Felskego, była szykanowana, Felske odgrażał się i w bardzo wielu wypadkach odmówił załatwienia wniesionej sprawy. W roku 1937 Felske, chcąc mi zrobić przykrość odebrał mi dowód (Ausweis), który mi dopiero po roku zwrócił. Jak się później dowiedziałam uczynił to na własną rękę ja przez ten czas nie mogłam opuszczać wsi, ani nie wyjechać do rodziny nie mając dowodu osobistego.

Prześladowania ludności polskiej przybierają coraz więcej na sile. Ciężkie są lata 1938 i 1939 r. Niemcy hitlerowskie przygotowują się do napaści na Polskę. Prasa i radio niemieckie podają coraz bardziej wrogie i napastliwe artykuły przeciwko Polsce i ludności polskiej. Radio niemieckie podaje w języku polskim kłamliwe wiadomości o rzekomych prześladowaniach Niemców w Polsce podburzając miejscowych Niemców. Ludność polska na Powiślu jest przygnębiona, niepewna swego jutra. Następują wysiedlenia Polaków obywateli niemieckich ze swych gospodarstw i swych rodzinnych wsi, tak zostają wysiedleni Donimirscy z Czernina pod Sztumem w głąb Rzeszy, Osińscy ze Sztumu tak samo i wielu innych. Następują pierwsze aresztowania miejscowych Polaków w lipcu 1939 r. z początkiem sierpnia 1939 r. zostają aresztowani w powiecie sztumskim wszyscy nauczyciele i wszystkie przedszkolanki oraz duża część miejscowych działaczy jak Flor[yn(?)], Trafalski, Wiśniewski i inni. Wszyscy zostajemy wywiezieni do obozu Tapiau na Warmii, gdzie zastaliśmy już poprzednio aresztowanych wszystkich profesorów z gimnazjum polskiego w Kwidzyniu wraz z młodzieżą szkolną i personelem fizycznym z dyrektorem tegoż gimnazjum Dr. Władysławem Gębickiem na czele.

Po zakończeniu działań wojennych z Polską mężczyźni zostali wywiezieni do obozów koncentracyjnych w Oranienburgu, Sachsenhausen, Dachau i innych, a my kobiety zostałyśmy przewiezione do więzienia dla kobiet w Królewcu skąd dopiero zostałam zwolniona w przyszłym roku w maju 1940 r. i wysiedlona do Generalnej Guberni.

Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.