Jazda na kole. Podróż rowerem z Wronek do Zakopanego
W przedwojennej „Gazecie Szamotulskiej” znajduje się ciekawa relacja z podróży rowerem z Wronek do Zakopanego, którą w 1927 roku odbył Zygmunt Bątkiewicz. – Oto ona (w odpisie zachowana została oryginalna pisownia):
[„Gazeta Szamotulska” 1927, nr 96, s. 3]
Szamotuły. (Rowerem do Zakopanego). Przed kilku dniami wrócili do Szamotuł znani sportowcy Leraczyk i Babiaczyk z Zakopanego, dokąd się udali na rowerach, ażeby poznać nasz kraj przez zwiedzenie najpiękniejszych okolic i pamiątek narodowych. Wycieczka ta udała się znakomicie, gdyż sportowcy wrócili szczęśliwie do Szamotuł odnosząc z całej tej podróży bardzo wiele miłych wrażeń. – W ślad za sportowcami z Szamotuł udaje się dziś również rowerem do Zakopanego p. Zygmunt Bątkiewicz, znany sportowiec z Wronek. Pan B.[ątkiewicz] odwiedził dziś naszą redakcję i przyszedł podzielić się ze swemi wrażeniami z czytelnikami naszej gazety przez korespondencje z najpiękniejszych zakątków naszego kraju.
[„Gazeta Szamotulska” 1927, nr 102, s. 2–3]
Podróż rowerem z Wronek do Zakopanego. Zakopane, 30. sierpnia 1927 r.
Wystartowałem z przed Magistratu w dniu 22. sierpnia br. o godz. 10:30. Już po przebyciu ca. [około] 20 km uczułem tak wielkie znużenie, że wątpić począłem o dalszej pomyślnej podróży. Pomimo to, zrobiłem w pierwszym dniu 76 km tj. przestrzeń z Wronek przez Szamotuły do Poznania. Następnego dnia nieznośny ból w kościach z ledwością pozwolił mi wsiąść na rower, dlatego też nie byłem w stanie przejechać więcej niż 43 km. Natomiast po 12-to godzinnym wypoczynku w Śremie siły powróciły do tego stopnia, że zdołałem przebyć w przeciągu 4½ godz. trasę ze Śremu przez Dolsk, Borek, Koźmin, Krotoszyn do Ostrowa, która wynosi 96 km. Po noclegu w Ostrowie wyruszyłem (25. 8.) przez Ostrzeszów, Kępno, Wieruszów do Wielunia (104 km). Zaledwie wyjechałem w granice b. Kongresówki uderzył mnie niemile widok pejsatych semitów, rażących swym wstrętnym wyglądem i zapachem cebuli; wszyscy począwszy od wyrostków, odziani w chałaty i jarmułki. W Wieruszewie, rozejrzawszy się wokół na rynku, stwierdziłem, że niema tam ani jednego sklepu chrześcijańskiego, wszędzie widnieją firmy: Nossek, Russek, Apfelbaum i tym podobne. Daje się również zauważyć pomiędzy dziewczętami żydowskiemi duży procent blondynek, co jest dziwnem, gdyż zwykle spotykamy brunetki wzgl. rude. Z odrazą pomyślałem, że w dalszym ciągu podróży zawsze będę miał widoki pejsów i że od właścicieli tychże, niejednokrotnie trzeba będzie kupować żywność. Jednakże na szczęście obawy me nie zupełnie się. sprawdziły, albowiem już w Wieluniu jest wiele firm polskich, a i po drodze ilość karczm i sklepów spożywczych, jeżeli nie w większej części, to conajmniej w połowie znajduje się w rękach polskich. Z Wielunia wyjechałem (26. 8.) o godz. 2-giej i w nocy, aby być o 6-tej w Częstochowie przy odsłonięciu cudownego obrazu Matki Boskiej. Niestety nie udało się to, nie wziąłem w rachubę opłakanego stanu dróg. Są to „szosy”, które nawet z gorszego typu drogami polnemi w Wielkopolsce równać się nie mogą. Dotarłem do Częstochowy o godz. 8:30, do wnętrza kościoła dostać się nie było można z powodu przypadającego święta Matki B. Częstochowskiej, na którą to uroczystość przybyło około pół miliona wiernych; cały plac wokoło klasztoru zaległy tłumy, do których kazanie wygłoszone zostało z balkonu przez megafon. Miasto w przeważnej części zamieszkałe przez żydów. Pewne trudności sprawiało mi uzyskanie zaświadczenia przejazdu, wysyłano mnie od Annasza do Kajfasza. Dalej wyruszyłem o godz. 14:30 przez Siewierz, Będzin, Dąbrowę do Sławkowa. Był to najdłuższy etap podróży, bo wynosił 152 km. Będzin i Dąbrowa składa się prawie wyłącznie z fabryk, hut i kopalń, dlatego nie zatrzymywałem się tam wcale, gdyż dym tamował oddech; spotykałem oblicza – przez prace w zakładach przemysłowych, gdzie niema dostępu czystego powietrza – wybladłe i wycieńczone. W następnym etapie (27. 8.) Sławków–Kraków, z powodu kamienistej drogi miałem dwie „pany”. Zarządziłem się tak, aby mieć conajmniej ½ dnia wolnego na zwiedzanie zabytków Krakowa. Na Wawelu można oglądać jedynie kilka sal i komnat nowo restaurowanych, które w najbliższym czasie mają być umeblowane według wzorów z lat dawnych. Pragnąłem także zobaczyć w Kościele Marjackim potężne dzieło Wita Stwosza – główny ołtarz – który jednakże odsłaniany jest tylko podczas pewnych uroczystości. Nazajutrz tj. 28. sierpnia począłem odbywać ostatnią część podróży (112 km) z Krakowa do Zakopanego. Dobra szosa, widok zaczątków gór i szumiących potoków uprzyjemniał w wysokim stopniu jazdę; początkowo powietrze górskie osłabiło mnie, lecz im bliżej Tatr, tem czułem się zdrowszym. Ruch na tym odcinku, zwłaszcza, że to była niedziela, był bardzo wzmożony: samochody przepełnione wycieczkowiczami ciągnęły prawie nieprzerwanym sznurem. Fatum prześladowało mnie tego dnia, gdyż wskutek karambolu z samochodem utraciłem pedał a do celu miałem jeszcze 43 km. Szczęściem, że można było nieraz z powodu spadzistości kilku kilometrów jechać bez pomocy nóg, chociaż potem trzeba było znów rower pod górę kilometrami prowadzić. Na dobitek pękła guma i nie mogłem pokaleczonemi przez upadek rękoma, dać sobie rady; z pomocą przyszedł mi góral. Pogoda dopisywała w ciągu mej całej podróży, lecz teraz jak na złość deszcz leje, a stacja meteorologiczna zapowiada dalsze opady atmosferyczne, tak że w góry wyjść nie podobna. Zygmunt Bątkiewicz.
[„Gazeta Szamotulska” 1927, nr 107, s. 2–3]
Z wycieczki po kraju ojczystym. (Korespondencja własna.) II.
Narzekałem na kiepską pogodę, to też zaledwie się trochę wyjaśniło, skorzystałem z tego i wybrałem się do Morskiego Oka. Uciążliwa to była wycieczka, trzeba było ciągle piąć się z rowerem pod górę. Ale widok tego najpiękniejszego zakątka Tatr pozwolił zapomnieć o tych trudach. Niema wprost słów na opisanie tych cudów natury. Cicha, czarna woda wśród okalających ją majestatycznych szczytów, między któremi przeciągały leniwie chmury, sprawiały wprost czarujący, niezapomniany widok; jedynie dotkliwe zimno nie dozwalało dłużej się nim napawać.
W Zakopanem, pomimo że sezon letni się kończy, kawiarnie codziennie szczelnie zapełnione; dancingi po południu i wieczorem do świtu. Przeraźliwa, rażąca uszy, muzyka przygrywa do wszechmodnego charlestona. W sobotę, 3. 9. [3 września] urządziła „Bandera Polska” zabawę z następującemi, oryginalnemi nagrodami, wyznaczonemu:
za najładniejsze nóżki – luksusowe pantofelki;
za olśniewający dekolt – szal;
za najsolidniejszy brzuszek – antałek piwa;
za największą łysinę – kosz posteru;
za artystyczne uszminkowanie się – obraz olejny;
a dla wrażliwych nad ranem na morską chorobę – pas ratunkowy z cytryn i filiżanka czarnej kawy.
Pierwotnym zamiarem moim było powrócić do Wronek koleją, ale nęciło mnie dalsze zwiedzani kraju, więc też w poniedziałek, 5. września wyruszyłem w drogę powrotną przez Kraków, Kielce, Piotrków, Łódź, Włocławek, Toruń, Chełmno, Bydgoszcz, Szubin, Wągrowiec, Szamotuły, robiąc dziennie 140–160 km. Zaledwie przekroczy się granicę Małopolski, uderzają: inny akcent mowy i inne obyczaje, np. żydzi w Galicji noszą czarne zwykłe płaszcze i kapelusze welurowe; wyglądają wiele przyzwoiciej i mniejszy ich tam procent. Natomiast w Kongresówce tylko chałaty i brud aż nadto widoczny. Są też tam znacznie zuchwalsi, czują się pewnymi siebie; w niejednych miasteczkach daje się spostrzec, że liczba żydów przerasta znacznie liczbę Polaków. We wszystkich większych wioskach zwracają uwagę swą piękną budową jak i wewnętrzną ozdobą kościoły, które tam bynajmniej nie świadczą o niezamożności parafjan. Przez Kielce i Łódź przejeżdżałem w nocy, to też nic godnego uwagi spostrzec nie mogłem. Najpierwszym z widzianych, czystem miastem, gdzie mniej spotyka się żydów, to Włocławek, którego ozdobą są śliczne planty. Wisła w tem miejscu jest szersza niż w Toruniu i Fordonie. Zboczyłem do Chełmna, odległego od Torunia o 48 km, z powodu mieszkających tam znajomych. I nie żałowałem nadrobionej podróży, bo Chełmno jest wprost ślicznem, położonem nad Wisłą, miastem, o 12 tysiącach mieszkańców, nie licząc wojska. Podziwiać można wspaniałe – częściowo okalające miasto – mury, pamiętające czasy krzyżackie, jak również świątynię o 24 ołtarzach i dwóch organach. Dwa piękne parki, z których jeden miejski, drugi im. Słowackiego, dopełniają reszty. Trudno nie zwrócić uwagi na olbrzymiej długości, żelazny most nad Wisłą w Fordonie.
Bydgoszcz to ładne miasto, tylko rozwlekłe, przez co zdala wydaje się bardzo wielkiem. Następne miejscowości, jak Szubin, Wągrowiec i Oborniki zbyt są znane, abym miał o nich pisać. Najdłuższy to etap w ciągu mej całej tury z Chełmna do Szamotuł, wynoszący 192 km. przebytych w ciągu 11-tu godzin.
Ogółem przebyłem 1,607 km. Z podróży tej odniosłem wiele przyjemnych i nieprzyjemnych wrażeń, których się nie zapomina. No i bogatszy jestem o nowe doświadczenia.
Zygmunt Bątkiewicz
Na fotografii z 1946 roku widoczni trzej bracia Bątkiewiczowie – 1. Zygmunt (bohater podróży do Zakopanego), 2. Stanisław i 3. Alojzy (nauczyciel we Wronkach). Zbiory MZW
Przygotował Piotr Pojasek. Wronki, maj 2018 r.
Kopiowanie, modyfikowanie, publikacja oraz dystrybucja całości lub części artykułu bez uprzedniej zgody właściciela – są zabronione.